Bernadeta Prandzioch | Dziennik

Słowami innych: Sándor Márai.

Sąd w Canudos":
"Nie do wiary, jak łatwo jest coś pojąć, gdy człowiek zostanie sam... Zamęt trwa tylko dopóty, dopóki próbuje się coś zrozumieć, pozostając pośród ludzi... Oni bez przerwy mówią o czymś innym..."
"Wydaje się, że kobieta to wielka siła... Pod każdym względem. Nie tylko gdy jest młoda, ładna... Jeśli prawdziwie jest kobietą, do ostatniej chwili – także stara i pomarszczona – stanowi wielką siłę."
"Człowiek zawsze się cieszy, gdy odkryje, że w zwierzęciu, którym jest, drzemie też coś ludzkiego, czego nie trzeba uczyć czy wpajać."
"(...) gdy nagle zapanowała cisza, czułem naiwny, płynący z serca żal – jakbym głupio ubolewał nad tym, że kończy się to szaleństwo. I jednocześnie czułem też smutek i lęk, jak ten, co się boi, że teraz przemówi Trzeźwy Rozum – a to może być również niebezpieczne. Albowiem choć szaleństwo jest straszne, to jednak jest w nim coś ludzkiego, żywy Chaos."
"(...) w ludzkich sporach obsesja jest co najmniej tak samo potężnym Doradcą, jak zdrowy rozum."
"(...) ale w pewien sposób wciąż jeszcze byliśmy ludźmi, ponieważ za pomocą tej broni jeden człowiek był w stanie zabić naraz co najwyżej jednego człowieka. Od tamtej pory i to się zmieniło: jak słyszałem, teraz już wszystko jest prostsze i praktyczniejsze."
"Nie wiem, co tam, w Europie żołnierze myślą podczas zabijania, kiedy potężne, wykształcone, kulturalne narody toczą wojny. My tutaj na pustkowiach, w Canudos, zabijamy nader prowincjonalnie, niczym dzieci i dzicy ludzie. A ostatniego popołudnia jakbyśmy wszyscy zrozumieli, że prawdziwym celem tych niezliczonych potworności, jakie w minionych dziesięciu miesiącach miały miejsce tu, na pustkowiach, było nie „zwycięstwo”, lecz możliwość, by z dala od wszelkiej cywilizacji raz a porządnie oddać się zabijaniu. Może taki jest prawdziwy cel i sens każdej wojny?... Na to pytanie potrafią odpowiedzieć jedynie mądrzejsi, bardziej wykształceni i kulturalni ludzie."  
"W podróży":
„(...) poczułem zachwyt i wzruszenie, uświadomiwszy sobie, jak bardzo życie naśladuje literaturę, i zdumiony obserwowałem wpływ środowiska na tych ludzi, albowiem moi przyjaciele, których literacki Paryż tak usposobił do miłości, nie byli bynajmniej potomkami tutejszych markizów czy vicomtów, tylko najzwyklejszymi młodymi ludźmi z Europy Środkowej, którzy po kilku latach spędzonych w Paryżu mogliby śmiało zająć miejsce bohaterów którejkolwiek z dawnych powieści Prévosta. Znajdują się w beznadziejnej sytuacji i wiedzą o tym: mieszkają w Paryżu, są więc zakochani. Ten uparty miłosny krąg problemów zaskakuje tym bardziej, że oprócz wiecznych i chwalebnych zmartwień miłosnych mogłyby ich przecież, jak całą resztę świata, trapić kłopoty mniejszej wagi, na przykład brak pieniędzy i tym podobne – nudne, lecz niewątpliwie realne i natrętne sprawy. Ale słuchając ich, zrozumiałem z pewną konfuzją, że w Paryżu ludzie i dziś nie mają ważniejszych problemów od miłości. Tyle że ten sposób jej przeżywania jest nierozerwalnie związany z tym miastem i nie utrzymuje się nigdzie indziej poza tutejszym klimatem.”

„Dlaczego piękno jest zawsze smutne, gdy promieniuje z ludzkiej twarzy?”

TRYPOLIS
"Na pytanie, co widziałem w Trypolisie, jestem w stanie odpowiedzieć rzeczowo i szczegółowo, jak przystoi wytrawnemu podróżnikowi afrykańskiemu. W Trypolisie widziałem więc meczet, targ, gubernatora, kawiarnię, udany portret ministra Balbo, półksiężyc, muezina, Żydów, Arabów, Włochów i Węgrów, auta i wielbłądy, dziwne kwiaty i wazony z Drezna, włoską sztukę odegraną przez sycylijski teatr staggione, wielu dziennikarzy, francuskie powieści na wystawie, węgierskie dziewczyny na korso, słyszałem w radiu piosenki „J’ai deus amours” i „Love for Sale”, piłem herbatę, sorbet, wino, palinkę, lemoniadę i wodę mineralną, byłem w muzeum i w różnych świątyniach – katolickiej, mahometańskiej, protestanckiej i żydowskiej – kupiłem afrykańskie sznurowadła, pastę do zębów i papier listowy, podróżowałem autem, dorożką i łódką, z gubernatorem rozmawiałem po francusku, z kelnerami po niemiecku, a z węgierskimi dziewczętami po węgiersku. Chyba nie opuściłem niczego. Dowiedziałem się też, że marszałek Baldoglio, szlachetny i utalentowany gubernator, otrzymał kopniaka w górę i czeka go wysokie stanowisko w Rzymie, a na jego miejsce przyjdzie popularny minister Balbo. Tak było już w czasach Cezara z popularnymi ministrami. Dowiedziałem się, że przez dziesięć lat, odkąd Włosi odbili z rąk tureckich Trypolitanię, ułożyli na pustyni trzy tysiące kilometrów brukowanej drogi, zadrzewili kraj, sadząc półtora miliona drzewek oliwnych, pokonali zbuntowane plemiona, wybudowali kino, dom towarowy, szpital, pocztę, kolej, muzeum i łaźnie publiczne. Pomimo to Trypolis pozostał jednak Afryką.
Co jeszcze widziałem? Morze. Oazę. Sto kilometrów za Trypolisem w głąb lądu widziałem pustynię, piasek, po którym auto jedzie w temperaturze sześćdziesiąt stopni, silnik źle pracuje, okolica płonie żółtymi kolorami, w promieniu pięćdziesięciu kilometrów nie ma ani jednego krzaczka i człowiek ma wrażenie, że leci: jeśli motor odmówi posłuszeństwa, spadnie i spłonie na pustyni. A jednak czuje się, że Afryka to praojczyzna, to pustkowie jest kolebką wszelkiego życia. Albowiem wśród piasków niczym miraż nagle i nieoczekiwanie wyłania się oaza z chłodnym źródłem, ogromnym gajem palmowym, słodkimi daktylami, rzadkimi zwierzętami i dumnymi, tęgimi mieszkańcami, którzy żyją tu niczym na baśniowej wyspie, w wielkim naturalnym dostatku, obojętni i szczęśliwi. A wokół piasek o temperaturze sześćdziesięciu stopni Celsjusza. Oaza ma ciemnozielony kolor z powodu dostatku wody. I nagle spostrzegasz, że rozrzutność tutejszej krainy karmią niewyczerpane zasoby. Życia nie odważa się tu w dekagramach. Morze, słońce, ziemia – wszystko kipi życiem w pradawnej obfitości, rozlewając się i nasycając okolicę. Na tym pustkowiu pulsuje ono pełniej, tłuściej, krwawiej niż w naszym utemperowanym dobrobycie. W roślinach jest więcej chlorofilu, zwierzęta wydają się bardziej fantastyczne, a kilkaset czy kilka tysięcy kilometrów stąd – jakież to ma znaczenie? – lwy i słonie idą ścieżką o świcie do źródła. Wokół ciebie coś oddycha i ciągnie do siebie krzyczącą obfitością.
Morze jest tu ciemnoniebieskie, niebo tylko o odcień jaśniejsze, piasek kremowożółty: każdy kolor głośny, fortissimo. I jeśli poddasz się morzu, które nigdzie nie jest tak dobre, ekscytująco chłodne i czyste jak u tych brzegów, na chwilę będziesz miał poczucie, że po długim błądzeniu wróciłeś do domu."

„Z ludźmi potrafię być solidarny jedynie w chwilach, gdy przeżywają tragedię; ich idylla pozostawia mnie obojętnym i najchętniej bym ją pominął.”

„Cudny człowiek, czego się nie tknął, natychmiast ściągał na siebie nieszczęście.”

„Obcy już nam ten drobiazgowy, odświętny, nieśmiały i delikatny sposób oglądania, odczuwania, nasłuchiwania świata. My każdego lata rzucamy się na niego jak szaleni, opychamy się nim obiema rękami. Wszystkiego nam mało! W ciągu sześciu dni chcielibyśmy zobaczyć góry – wszystkie góry! – od Szpicbergów do Tatr Wysokich, Lido, Paryż, razem z Luwrem i Juan-les-Pins, za pół ceny. Kto dziś wybiera się w podróż, pospiesznie wysyła jedną-dwie kartki „z tego pięknego miejsca” i uważa za naturalne, że to piękne miejsce jest Kopenhagą czy Wenecją. Sto lat temu podróżny wymawiał jeszcze te nazwy z nabożeństwem. Do Gastein szykował się tak jak my na wyprawę do Indii, ale był jeszcze bardziej przejęty i wzruszony. (…) Dawny podróżnik obserwował, słuchał, widział i zapamiętywał. My już tylko jeździmy.
Podróżujemy wygodnie, bardzo szybko i na wielką skalę. W ciągu dziesięciu godzin przelatujemy z Pesztu do Helsinek. A pocztówka, którą wysyłamy do kraju ze stolicy Finlandii, Londynu czy Rzymu, najczęściej przychodzi później niż my, niespokojni wędrowcy. (…) Świat mieści się w aparacie Kodaka, wspomnienia przesuwają się jak klatki filmu, wszystko jest niewyraźne i zlewa się ze sobą, a wspomnienia z podróży kurczą się do rozmiarów hasła. Podróżny sprzed stu lat jeszcze marzył o świecie jak o trudnym i zarazem wspaniałym przeżyciu, o Petöfim i o angielskim parlamencie. Ja dziś zazdroszczę mu tych marzeń.”

[Album, 11 sierpnia 1938]

"Istniała niegdyś literatura podróżnicza pisana przez zwykłych ludzi, z których wojaże na kilka chwil potrafiły wyczarować pisarzy. Zaczęła się od Petrarki, który jako pierwszy wybierał się w drogę dla samej przyjemności podróżowania, i liczne jej ślady pozostały w naiwnych, miłych listach z podróży pisanych do zmierzchu renesansu. Były to czasy, kiedy celem eskapad nie była zmiana miejsca, a celem listu podróżnego nie była literatura, tylko po prostu tęsknota za przeżyciem; i to właśnie ono wyparowało z podróżowania, kiedy ludzie zaczęli przemieszczać się ze względów praktycznych, wyruszali w poszukiwanie nowych lądów albo z pobudek uczuciowych, i celem wyprawy od tej pory było nie to, by wędrowiec poznał Rzym, tylko by poznał siebie. Później, już pod koniec XVIII wieku, podróż zmieniła się w elegancki sport intelektualny, potem pojawiła się kolej parowa, a wreszcie Lindbergh, a za nim agent, który wymachuje ogromnym plakatem i woła: „W trzydzieści dni dookoła świata!”
Zanikł pewien gatunek, list podróżny, a na jego miejsce pojawił się produkt: literatura podróżnicza. (…) Ale nie tylko list z podróży jest gatunkiem, jest nim również sama podróż. Trzeba się jej uczyć. W naszych czasach przeżycie przebiega zgodnie z szablonami, w banalnym tempie i według przepisów rozkładu jazdy, ograniczone ramami, które stwarzają zaiste skromne możliwości, byśmy pomiędzy dwiema stacjami kolejowymi przez kilka chwil naprawdę podróżowali. Tę wrażliwość, którą zabiera ze sobą do przedziału kolejowego nawet zupełny prostak, kiedy opuszcza dom, i wyrwawszy się z domowych pieleszy, pojętnie i bez orientacji idzie ku obcości, zawsze mającej w sobie coś z przeznaczenia, obecnie zabija w nim technika podróżowania i wielkie przeżycie rozpada się na rozkłady jazdy, którym nie można ufać, i bagażowych, którzy oszukują, lub na hotele, które nie dotrzymują składanych obietnic. (…) Podróżować, jak mądrze mówią Francuzi, znaczy po trosze umrzeć dla tego, kim byliśmy, i urodzić się bez rangi i tytułu dla tego, do czego jedziemy.
Dla podróżnego nie ma odległości – naturalnie nie w sensie lindberghowskim. Vác jest równie ważny dla intensywności przeżycia i tak samo przydatny jak Pekin. (…)"
  
"Siedzi w przedziale, przed nią rozkład jazdy i wieczorne gazety; mnie podejrzany wydaje się już i sam rozkład, a cóż dopiero ta wieczorna prasa! „Do Wiednia będę czytała” – mówi. Święty Krzysztofie, patronie podróżników, to po co ona jedzie? Ja czytam tylko w domu, w fotelu, który wybrałem umyślnie do tego celu, i przy świetle specjalnej lampy. W pociągu natomiast podróżuję. A ona będzie czytała do Wiednia, potem spała do Lugano, po przyjeździe będzie się dziwić cenom w pensjonacie, że okazały się wyższe, i górom, że niższe, niż obiecywał to prospekt, po czym napisze o tym widokówkę, na miły Bóg!
Ale nie mam już czasu się tym zajmować, ponieważ szykuję się do wielkiej podróży, o której może kiedyś napiszę nawet książkę: wybieram się kolejką podmiejską do Aquincum."    

[Coś na drogę, 13 lipca 1938]

WENECJA ZNÓW

"Wenecja oznacza dla wszystkich straconą na zawsze podróż poślubną; również dla tych, którzy tam właśnie byli w podróży poślubnej. No tak, myślą sobie przez całe życie, tak trzeba było to zrobić: w Wenecji, u Danielego, z gołębiami, gondolierami i z prawdziwą ukochaną. Wszyscy tak czują: po dziesięciu latach nawet ci, którzy byli tam z prawdziwą ukochaną."

„Gdy człowiek w końcu zrozumie, że w życiu naprawdę ciekawe jest tylko to, co ukryte za kulisami, godzina między czwartą a piątą nad ranem w Wenecji całkowicie mu wystarcza, a kiedy mieszkańcy i turyści zaczynają się budzić, rusza w dalszą drogę albo kładzie się spać.”

„Gondola ma w sobie coś z ruchu kołyski, ale ma też coś z czarnej nieruchomości trumny. Nie można do niej przywyknąć, nie sposób się nią znudzić…”

„We Florencji zmierzch jest jak przedstawienie reżyserowane dla cudzoziemców i nieskończonego czasu, dla miejscowej publiczności, ale i całej historii powszechnej. Kiedy patrzymy, jak promienie słońca załamują się na fasadach florenckich domów, powinniśmy pamiętać, że te barwy, ten jasnożółty odblask i niebieskie cienie, ta cisza, woda, i kamienie uczyły Leonarda, Michała Anioła i Domenica Veneziano widzieć światło i zmierzch, uczyły Fra Angelica, Benozza Gozzoli, Uccella i tych wszystkich, którzy właśnie tu po raz pierwszy ujrzeli i potrafili ukazać to, co jest na świecie nieśmiertelne. Wszyscy oni chadzali po ulicach Florencji o zmierzchu, kiedy na zbocza Apeninów opada pierwsza zasłona, a szewc i koszykarz, siedząc przed bramą, cicho gawędzą o życiu, dzieciach, polityce i pieniądzach. To chwila, w której Florencja cichnie. W kramiku przylepionym do Ponte Vecchio niczym gniazdo jaskółki, srebrnik odkłada dłuto, dokładnie tak samo szerokie, szpiczaste i ostre jak w czasach Celliniego, a w jego rękach i duszy, poddanych w tej chwili załamaniu promieni słonecznych nad Arnem, żyje dalej artyzm i dusza dawnych mistrzów. Florencja zachowuje czas jak flakon zapach szlachetnego pachnidła.”

„Mamy wiele takich szufladek, w których człowiek przechowuje własną przeszłość. Po dłuższym czasie ich zawartość w większości i tak ulatnia się bez śladu, i pozostaje sama data, bez wspomnienia i treści.”

„Siedziałem niedaleko na ławce i paliłem papierosa. Myślałem o tym, że świat jest niewytłumaczalny i trzeba by żyć wiecznie, żeby się czegoś dowiedzieć o rzeczywistości. Ptaki odlatują jesienią. Dzieci idą we wrześniu do szkoły. Jupiter ma cztery księżyce.
Kucharze huśtają się w nocy.”

„Kobiety wyładniały i zrobiły się całkiem jednakowe. Nie mogę się opędzić od podejrzenia, że wytwarzają je w ogromnych fabrykach kosmetycznych, taśmowo, po kilka tysięcy dziennie. Są coraz doskonalsze. Istnieją już nawet takie, które umieją mówić, ale ten typ ma mniejsze powodzenie.”

WIEDEŃ

"Jeszcze ciągle myślę o Wiedniu jako o jedynym mieście, w którym mógłbym żyć. Widzę ulice, słyszę wiedeński dialekt, pamiętam, jak się śmieje, ciągle mam w uszach tę melodię. Znam ponure kamienice z ciemnymi mieszkaniami, alkową i przedpokojem, w którym unoszą się kuchenne zapachy. I gdzieś ktoś stale gra na fortepianie, dziewczęta są sympatyczne i naturalne, ich miłość nie zobowiązuje do niczego. Wszyscy plotkują, ale tak wytwornie i delikatnie, że oszczerstwo, typowe wiedeńskie oszczerstwo, właściwie nie boli. Mijają lata i nie wysiadam w Wiedniu, tylko z okna pociągu widzę jego dachy i wieże, trawnik Schönbrunnu i żółte pałace. Ale zawsze o nim myślę. Jak Graz jest miastem emerytowanych generałów, tak Wiedeń emerytowanych pisarzy i artystów. Kiedy człowiek już wszystko powiedział swojej ojczyźnie i wspólnocie ludzi, do której należy, wyjeżdżał po cichu do Wiednia, siadał w wychodzącym na ogród pokoju któregoś z piętrowych domów w Hietzing, przysłuchiwał się wiecznej grze na fortepianie i wspominał."

WIDOKÓWKI

"To nieprawda, że akurat Saint-Malo było tak niezapomnianie piękne, a nastrój Pistoi tak boleśnie słodki, a Chartres tak ekscytująco ciemnoniebieskie, a Bergen sennie szare i deszczowe i że wiecznie tęsknimy do tych miejsce, bo tam doznaliśmy ważnych przeżyć i szczęścia. Cudowne było wszystko razem, więc nie potrafię się uwolnić od wspomnień, tęsknię do każdego zakątka, niespokojnie i żałośnie. Bo to była wspaniała podróż. I wspólna – brała w niej udział cała ludzkość. Wszystkie krajobrazy i wszystkie miasta znaczyły dla nas to samo, pozostawiły takie samo wspomnienie. Co to za wspomnienie? Młodość."
„Paryż… Czytam teraz książkę Francisa Carco Nostalgie de Paris, którą napisał po kapitulacji miasta. Niczym obłąkany kochanek przemierza w myślach wszystkie paryskie uliczki, wie, gdzie mieszkał Baudelaire – mieszkał w wielu miejscach, ponieważ krył się przed wierzycielami, a więzienie dłużników zamknięto dopiero w 1867 roku, kiedy już zmarł – gdzie mieszkał Gérard de Nezval, który spacerował z homarem na niebieskiej wstążce, a potem powiesił się na klamce. Paryż, który można przeklinać, można go nienawidzić, ale kogo kiedyś objął swoim silnym, namiętnym uściskiem, tego go nigdy nie zapomni. Zawsze widzę to miasto, nawet we śnie, czuję jego zapach niczym cielesne wspomnienie, benzyna, zielona farba olejna, woń frytek i oleju w tanich jadłodajniach, zapach Bois, kiedy zaczynają kwitnąć akacje. Paryż na zawsze. A potem do domu.”   
"Wyspa":
"Jakby z którejś niemal całkowicie wyczerpanej siłowni świadomości świecił jeszcze poprzez parę oczu tej istoty ostatni, dogasający ogarek pochodni żelaznego zapasu światła w duszy i jakby ktoś, kto już nie szuka odpowiedzi o sens czy bezsens życia - to spojrzenie rozstrzygało tej kwestii - nikogo nie oskarżając i nie skarżąc się, jeszcze raz, ostatni raz przywarł do świata z pełną dostojeństwa ciekawością niemowlaka lub wysoce rozwiniętego zwierzęcia." 
"Miasto, ze swoim zwartym tłumem, ze swym odosobnieniem, próbowało ukryć za wieżą i kamiennym murem, za naturalnymi i sztucznymi przeszkodami jakąś wewnętrzną treść, prawdopodobnie samo życie, obronić je przed światem - to podziałało nań uspokajająco. Wąskie ulice, zaułki szerokie na metr, gdzie przechodzień, rozpostarłszy ręce, dotykał obu równoległych rzędów domów, gdzie ani jedno okno nie było ciekawe świata, i wszystko było zwrócone do środka, w stronę najintymniejszych, najskrytszych, najgłębiej duchowych i najgłębiej ludzkich krajobrazów życia, wydały mu się idealnymi ramami dla jego obecnego stanu. «Wszystko jest tylko ramą - myślał z powściąganą nadzieją - temat ją rozsadza; w ogóle, czy tam, gdzie jest rama, wszystko jedno, z drewna czy z kamienia, która potrafi opasać masę rozmaitych przedmiotów, temat nie eksploduje pod działaniem wewnętrznego napięcia?»."
"Słowa, jakie znał, do których korzeni i mglistych prapoczątków umiał dotrzeć, z którymi obcował na co dzień jak murarz z cegłą, teraz wydały mu się niezgrabnymi, bezużytecznymi narzędziami skleconymi z surowego, obcego materiału." 
"«Ludzie są wygodni - myślał z gorzkim wyrzutem - i trudno im będzie wytłumaczyć. Mają do dyspozycji kilka gotowych pojęć: przyjaźń, miłość, małżeństwo, przygoda, stosunek; i wydaje się im, że w gotowych pojęciach zawiera się życie. Otóż nie zawiera się».
"«Człowieka nie zbawi dobro» - pomyślał z udręką i każde słowo z osobna musiał przemocą wyrywać z masy słów, do których się przylepiło, lgnąc w tej prastarej materii: języku, każde słowo wypełnione związkami i relacjami, które pasożytują na nim i wysysają z niego pierwotny sens i żywotne siły... Teraz trzeba oczyścić każde słowo, oddzielić od reszty, odkazić. «Człowieka nie zbawi dobro - powtórzył bardzo wolno - ale grzech»."   
"«Morze nie umie cierpieć» - pomyślał ze zdziwieniem i długo z założonymi  na piersi rękami patrzył na wodę. «Ale jaki cel mógł mieć Stwórca, powołując je do istnienia?» Ten pusty świat, z którego przed wiekami wyprowadził się wszelki rozum i cel, rozpościerał się przed nim apatycznie. «Tylko umysł odczuwa ból» - pomyślał jeszcze. Ból krzątał się na brzegu, za pękatymi wieżami, mrugał i połyskiwał pałającymi oczami; ale tutaj, między wodą i niebem, on był ostatnim nerwem, który drgał i czuł; a dookoła obojętność i mrok."
"Dziedzictwo Estery":

"Beznadziejne miłości nigdy nie przemijają."
"Dom pachniał gotującymi się potrawami i przyprawami, owym świątecznym zapachem, w którym jest coś wieczystego i niezapomnianego, coś z jedynego w swoim rodzaju wzruszenia, coś z owej krzątaniny, z nakrywania do stołu, trzaskania drzwiami, brzękania talerzy, stłumionych rozmów przybywających gości, coś z okrzyków, coś z cielesnego i muzycznego fortissimo, coś z tego, co sprawia, że życie jest cudem i świętem!" 
"Niepytana, opowiedziała mi swoje życie. Ta historia była jednym wielkim krzykiem wniebogłosy, wzywającym wszelkie moce ziemskie i boskie, aby uczyniły zadość sprawiedliwości, była też oskarżeniem skierowanym przeciwko kobietom i mężczyznom, krewnym i kochankom, dzieciom i mężom."
"Dwoje ludzi nie może się spotkać ani o jeden dzień wcześniej niźli wtedy, gdy dojrzeli do tego spotkania. Dojrzeli nie swoimi skłonnościami lub zachciankami, ale wewnętrznie, na rozkaz jakichś niemożliwych do zdefiniowania praw astronomicznych, tak jak ciała niebieskie spotykają się w nieskończonej przestrzeni i czasie, z subtelną precyzją, w tej sekundzie, która - pośród miliardów lat i nieskończonych przestrzeni - należy właśnie do nich."
"Nie wystarczy kogoś kochać. Trzeba kochać odważnie. Trzeba tak kochać, aby nic nie mogło zabić tej miłości, ani złoczyńca, ani niecny zamysł, ani prawo - boskie czy ziemskie, nic."  
"Krew świętego Januarego":
 „Potrafią żyć z rozmachem. Wiedzą, że śmiać się, dawać kwiaty, nie czekając, aż ktoś o nie poprosi, pozdrowić kogoś w przelocie śpiewnym słowem, niczym ptak, który w czasie lotu kwili ze szczęścia, unosząc się w powietrzu, upojony samym faktem istnienia – wiedzą, że to wszystko jest ważne, bo tak jest łatwiej żyć.”
"Wezuwiusz mówił:
- Z trudem to pojmują, ale niewykluczone, że w końcu zrozumieją. Prędko zapominają, na swoje szczęście. Powoli się uczą i ta odrobina, jaką wreszcie pojmują, prędko odchodzi w niepamięć. Widziałem ich lamentujących i uciekających drogami, kiedy ciskałem za nimi ogniste kamienie i wrzącą smołę, ponieważ uczyć można tylko surowością. Lamentowali i przeklinali. Ale po niedługim czasie wracali, odkopywali miasta, wypełniali domy próżnością i zabobonami. Czasami, raz na trzysta, czterysta lat, warknąłem na nich. Wszystko na próżno. Powoli się uczą i szybko zapominają. Nie spuszczałem z nich oka. Teraz wydaje im się, że śpię, i znowu są bezczelni. Mrugają porozumiewawczo, badają moje tajemnice, chełpią się, że też potrafią wybuchnąć, tylko silniej i głośniej niż ja. Walą w skorupę ziemską, pod którą, w moim warsztacie, płonie żarząca się materia. Podglądają, nachylają się, wścibiają nos w moje tajemnice. Wydaje się im, że wszystko wiedzą, i wyśpiewują na cały świat z wredną i durną pychą, że energia to nic innego, jak materia razy prędkość światła do kwadratu. A przecież materia jest także czymś innym. Lecz tej tajemnicy nie wyjawię nikomu. Jeszcze nie powiedziałem ostatniego słowa."
 "Żar": 
"Czasami wydaje mi się, że bardzo wiele, może nawet wszystko zależy od słów, które człowiek w swoim czasie wypowiada, przemilcza albo zapisuje..." 
"Człowiek chce nie tylko żyć za wszelką cenę, chce też poznać do końca swój los i chce swój los przyjąć za wszelką cenę, nawet za cenę niebezpieczeństwa i unicestwienia."  
"Człowiek i los trzymają się razem, jedno przyzywa drugie, jedno nadaje drugiemu formę. To nieprawda, że przeznaczenie wkracza na ślepo do naszego życia, nie. Przeznaczenie wchodzi przez drzwi, które my sami przed nim otwieramy. Nie ma człowieka, który byłby dość silny i mądry, aby słowem bądź czynem odeprzeć to złe fatum, które ze swej istoty, z charakteru, działa z żelazną konsekwencją."  
„Człowiek powoli pojmuje świat, po czym umiera.”
"Człowiek rzadko wie, które jego słowo lub działanie zapowiada ostatecznie rodzaj nieodwracalnej zmiany w stosunkach między ludźmi." 
"Człowiek zawsze zna prawdę, tę inną prawdę, którą ukrywają okoliczności życia, rola, kostiumy."
"Dwaj starcy przyglądali się sobie z ową znajomością rzeczy, z jaką jedynie ludzie potrafią traktować fenomeny cielesności, a więc bardzo uważnie, śledząc wnikliwie ostatnie oznaki żywotnych sił, szukając w twarzy, w postawie, śladowych resztek ochoty do życia." 
"Fakty mówią, jak zwykły mówić, pod koniec życia wszystkie fakty denuncjują i wyją coraz głośniej, jak skazańcy na torturach." 
 "Istnieje pewien rodzaj wstydu, który jest większą udręką niż wszystko, czego tylko człowiek może doświadczyć w swoim życiu, wstyd, jaki odczuwa ofiara, kiedy jest zmuszona spojrzeć w twarz swojemu oprawcy."
"Jak każdy pocałunek, także i ten jest odpowiedzią - niezdarną i czułą - na pytanie, którego nie da się wyrazić słowami." 
"Młodość zawsze czuje tęsknotę za ojczyzną, wiecznie tęskni za podejrzanym, obojętnym i budzącym lęk domem, któremu na imię świat."
"Moje życie rozdzieliło się na dwie części, jak okolica, którą trzęsienie ziemi rozrywa na dwoje - po jednej stronie zostaje dzieciństwo, ty i to wszystko, co oznaczało minione życie, na drugim brzegu zaczyna się ta mroczna i nieprzejrzana przestrzeń, po której muszę się tułać, ostatni etap mojego życia. Te dwa etapy już nigdy się nie zetkną."  
"Niska, muskularna i spokojna, jakby jej ciało posiadło jakąś tajemnicę. Jakby coś ukrywało w kościach, we krwi, w skórze, tajemnicę czasu albo życia, której nie można nikomu wyjawić, nie można przełożyć na obcy język, słowa nie uniosłyby tej tajemnicy." 
"O czwartej popołudniu w kawiarniach zapalano gazowe lampy i podawano pieniącą się kawę, generałowie i urzędnicy siedzieli przy stołach dla stałych gości, kobiety z zaczerwienionymi twarzami kryły się w głębi dorożek i spieszyły do kawalerek opalanych drzewem, był bowiem karnawał, i miłość tak wrzała i władała miastem, jakby agenci jakiegoś olbrzymiego sprzysiężenia, które omotało wszystkie klasy społeczne, podburzali i niepokoili dusze. Na godzinę przed otwarciem teatru, w piwnicy miejskiej rezydencji księcia Esterhazy'ego, zbierali się na sekretne spotkanie amatorzy ognistych win, u Sachera nakrywano już w osobnym gabinecie stół dla arcyksiążąt, a w zadymionych i dusznych izbach piwnicy opactwa, otwartej w sąsiedztwie katedry św. Szczepana, polscy panowie, podnieceni i smutni, pili mocną palinkę, ponieważ ich ojczyzna nie była szczęśliwa." 
 "Oczy z senną i smutną wzgardą wpatrywały się w czas; dawne kobiety z takim spojrzeniem wstępowały na szafot, gardząc zarazem tymi, za których umierały, jak i tymi, którzy je zabijali."
 "Odwiodłeś kurek swojej strzelby, z tym zimnym i cichym trzaskiem, jaki potrafi wydawać jedynie bardzo szlachetny metal, gdy używa się go do ostatecznych ludzkich rozstrzygnięć, na przykład sztylet, kiedy krzyżuje się z drugim sztyletem, albo szlachetna broń angielska, gdy odciąga się jej spust, aby kogoś zabić."
„Pierwszym intymnym słowem, jakie sobie powiedzieli, była nazwa jego ojczyzny.” 
"...płonęło lato w ostatnim wybuchu furii, było niczym podpalacz, który nim pójdzie w świat, w bezmyślnej wściekłości puszcza z dymem okoliczne pola."
"Potrafiła tak spojrzeć, pełnią światła, jakby dzień wstawał.." 
„..przeczytał proste i krótkie rządki, karbowane literami, które były jak drzazgi.” 
"Przedmioty jakby nagle nabrały sensu i chciały udowodnić, że wszystko na świecie ma sens tylko wtedy, gdy ma coś wspólnego z ludźmi, gdy jest częścią składową ludzkiego losu i ludzkiego działania." 
"Przejaśniało się już, lecz tak ostrożnie, jakby słońce świetlistymi dzidami obmacywało swoją zdobycz - świat." 
"Rzeczywistość to jeszcze nie jest prawda. (...) Rzeczywistość to tylko jej ułamek."  
"Te kobiety wniosły do ich życia pierwszą miłosną ekstazę i to wszystko, co oznacza miłość: pożądanie, zazdrość i pełną rozterki samotność. Lecz ponad kobietami, ponad obowiązkiem, ponad światem jaśniało pewne uczucie, które było silniejsze od wszystkiego. To uczucie znają tylko mężczyźni. Na imię mu przyjaźń." 
 "Teraz przez jakiś czas patrzyli w milczeniu na miejsce po obrazie, na salon w dole, na potężne meble, które strzegły pamięci, sensu pewnej godziny, pewnej chwili, jakby dotychczas istniały jedynie według praw tkaniny, drewna, metalu, lecz jedna chwila, sprzed czterdziestu jeden lat, napełniła martwe przedmioty żywą treścią, i ta chwila była sensem ich istnienia. I teraz, gdy zaczęły żyć, jak mechanizm, który nakręcono, owe przedmioty również o tym pamiętały."
"To było dobre pokolenie, cokolwiek osamotniony gatunek ludzi, którzy nie umieli szczęśliwie zmieszać się ze światem, byli dumni, lecz w coś wierzyli: w honor, w męskie cnoty, w milczenie, w samotność i w dane słowo, także w kobiety. I kiedy doznawali zawodu, milkli."
"W każdej ludzkiej władzy jest odrobina subtelnej i ledwo wyczuwalnej pogardy dla tych, nad którymi panujemy. Nad ludzką duszą jedynie wtedy potrafimy sprawować całkowitą władzę, gdy poznamy, zrozumiemy i bardzo taktownie wzgardzimy tymi, którzy są zmuszeni ulec."
„W końcu człowiek zawsze odpowiada własnym życiem na co ważniejsze pytania.” 
„W przedpokoju poczuł dotknięcie ciepła kaflowego pieca, niczym uścisk ręki kogoś z bliskich krewnych.” 
"Wiedzieli o sobie wszystko, więcej niż matka i dzieci, więcej niż małżonkowie. Wspólnota, jaka łączyła ich ciała, była bardziej intymna niż jakakolwiek inna wspólnota cielesna. Może sprawiło to mleko niani. Może to, że Nini była pierwszą żywą istotą, która zobaczyła go w chwili narodzin, we krwi i brudzie, czyli tak, jak zawsze rodzi się człowiek. Może powodem było tych siedemdziesiąt pięć lat, jakie przeżyli razem pod jednym dachem, gdy to samo jedli, wdychali to samo powietrze; stęchlizna domu, drzewa przed oknami, wszystko było wspólne. I nic nie miało imienia. Nie byli rodzeństwem ani kochankami. Było też coś innego, co niejasno było im wiadome. Pewien rodzaj braterstwa, które jest większe, mocniejsze i ściślejsze niż braterstwo bliźniąt w matczynej macicy. Życie wymieszało ich dni i noce, znali nawzajem swoje ciała i sny." 
"Wszystko się zachowa, ale będzie bezbarwne, jak te bardzo stare fotografie, które jeszcze utrwalano na metalowej płytce. Światło i czas zmywają z płytki ostre, charakterystyczne zarysy linii. Trzeba obracać fotografią, niezbędne jest też pewne załamanie światła, aby na ślepej metalowej płytce rozpoznać tego, którego rysy kiedyś tam wessała lustrzana tafla. Tak blednie z czasem każda ludzka pamiątka. Ale pewnego dnia skądś pada światło i wtedy znów widzimy czyjąś twarz."
"Wyznania patrycjusza":
"Życie upływa w mroku, który tworzą niewypowiedziane słowa, nieuczynione w porę gesty, milczenie i obawa - życie, to prawdziwe, to tak niewiele."
"Wkraczam pomiędzy zmarłych, muszę więc ściszyć głos. Niektórzy z tych zmarłych umarli i dla mnie, inni znów żyją w moich ruchach, w kształcie mojej głowy, w tym, jak palę, jak pieszczę, jak niemal z ich przyzwolenia jadam pewne potrawy."
"W życiu nie zdarzają się żadne "wielkie rzeczy". Gdy po latach spoglądamy wstecz i szukamy chwili, w której stało się z nami coś nieodwracalnego, coś decydującego - "przeżycie" lub "wypadek", które ukształtowały nasze późniejsze losy - znajdujemy najczęściej tylko skromne ślady, albo nawet i tego nie."
"Do nikogo nie przynależę. Nie ma takiego człowieka, przyjaciela, kobiety, krewnego, którego towarzystwo wytrzymałbym przez dłuższy czas; nie ma też takiej ludzkiej wspólnoty, cechu, klasy, w której znalazłbym swoje miejsce; pod względem mentalności, stylu życia, duchowości jrdtem patrycjuszem, lecz wszędzie czuję się bardziej swobodny niż wśród patrycjatu; żyję w anarchii, którą uważam za niemoralną, i ciężko znoszę ten stan."
"Darmo nie otrzymuje się nawet tego cierpienia, które stanowi atmosferę, warunek pracy twórczej, niczego nie dostaje się darmo. Szczęścia także nie. Praca pisarska - jakiejkolwiek byłaby jakości - wymaga utrzymywania serca, nierwów i świadomości w wyższej od przeciętnej, niemal palącej temperaturze."
"Człowiek szczęśliwy nie tworzy; człowiek szczęśliwy jest po prostu szczęśliwy."
"Lola siedziała z mądrą miną przy oknie, uważnie przyglądała się Europie i milczała. W decydujących chwilach, także później, zawsze było tak samo: ja mówiłem, a ona milczała."
"O ludziach, o znaczeniu słów i o odruchowej, nieobliczalnej podłości ludzkich intencji wiedziałem wtedy jeszcze tak samo niewiele, jak niewiele o złożoności kultury europejskiej i o psychoanalizie wiedzieć może zatrudniony w londyńskim ogrodzie zoologicznym do opieki nad lwami Buszmen."
"Po południu spotkałem się z Lolą w jednej z kawiarni na Kurfürstrendamm. Powiadomiłem ją o treści listu mego przyjaciela i wyjąkałem kilka słów. Potem zmieszany zamilkłem; ona też milczała. Oboje wiedzieliśmy, że nic już nie da się zrobić. Takie spotkania są zawsze bardzo zwyczajne. Narodziny też są zwyczajne, i śmierć także. Ani przez chwilę nie miałem wyrzutów sumienia wobec mego przyjaciela. Byłem niezdolny do fałszywej, kłamliwej rycerskości. Takie spotkania zresztą nie bywają skutkiem niczyjego zamiaru, postanowienia. Nie mogłem już nic zrobić, nic nie mogłem na to poradzić. W późniejszych latach wielokrotnie odbierałem kobiety mężczyznom i mnie także inni mężczyźni odbierali kobiety. Ogarniały mnie w takich przypadkach wyrzuty sumienia albo uczucie wstydu, czasem stawiałem się, w każdym razie "usprawiedliwiałem" w jakiś sposób te francuskie kadryle. Kiedy spotkałem Lolę, niczego nie tłumaczyłem ani sobie, ani nikomu, podobnie jak nie musimy nikomu tłumaczyć się z tego, że żyjemy i oddychamy. (...) Nigdy nie zalecałem się do kobiet. Nawet nie wiem, jak to się robi - albo takie zbliżenie następuje samo, zaraz, od pierwszej chwili, albo daremne wszelkie starania." 
"Wspomnienie tej kobiety unosi się jak żywe ponad oparami diabelskiej kuchni mojej przeszłości; może dlatego, że była pierwszą cudzoziemką, którą poznałem i przyjąłem do końca, razem z całą jej niedającą się nazwać ani przezwyciężyć tajemniczą obcością. Do bram tej obcości na próżno stukają zmysły, daremnie forsuje ją dotyk ciała - pozostanie ona na zawsze zamknięta siedmioma pieczęciami, obce dusze nie dostaną się do śrdoka wytrychem ni łomem pocałunku. Jej ostatnią tajemnicą jest język ojczysty. Nie wierzę, że miłość jest czymś w rodzaju wszechwładnego esperanto, które językiem znaków rozwiązuje tajemnice ras. Miłość obcojęzyczna jąka się, choćby przemawiała z największym entuzjazmem, namiętnością i swadą. O tym, kogo się kocha, śni się we własnym języku ojczystym." 
"Trudno określić, czym jest wpływ literacki, trudno być szczerym wobec tych, którzy wspomagają proces formowania się spojrzenia pisarskiego. Nie tylko życie, także literatura pełna jest tajemniczych pokrewieństw. Zaledwie kilka razy w życiu zdarzyło mi się spotkać człowieka, z którym znajomość - skomplikowana i bolesna, pochodząca jakby z zaniechanego praspotkania - skłoniła mnie do zatrzymania się i odsłonięcia mego prawdziwego oblicza. Czasami spotykamy ludzi - rzadko dotyczy to kobiet, częściej mężczyzn, bo przecież każda podobająca się kobieta jest trochę "znajoma" i przypomina dawną, w swej niewierności niemal zapomnianą już Ewę - których nie możemy ominąć, łączy nas niepojęte powinowactwo, coś musimy omówić, osobiście i właśnie tylko my. Takie spotkania zdarzają się także w literaturze. Znajoma dusza w nieodparty sposób wzywa, woła drugą."
"Wtedy zauważyłem po raz pierwszy..." - każde zdanie w tej książce powinienem zaczynać od tego wyznania. Każdy dzień uświadamiał mi, że znów coś "zauważyłem po raz pierwszy" - świat, gwiazdy, kelnerów, kobiety, cierpienie, literaturę." 
"Pokój na Itace":
 "Jeśli mężczyzna raz opuści dom i ze wszystkimi tego skutkami wyruszy w drogę, później nigdy już nie będzie w stanie w pełni powrócić."
"Był koniec zimy, lecz światło od czasu do czasu ryło po naszych twarzach jasnymi pazurami."
"I uśmiechnął się. Lecz uśmiechem tak zimnym, bezlitosnym i złym, jak jedynie mężczyźna potrafi się uśmiechać."
"(...) mój mąż starzeje się: wspomnienia są dla niego ważniejsze niż rzeczywistość."
"Lud potrzebuje bajek. Kobiety - męskiego ciała i rodziny. Mężczyźni - wina i krwi. Bogowie - ofiar."
"Mężczyźni, którzy ustawicznie troszczą się o ludzkość, naród i bogów, nigdy nie zrozumieją, ileż trudniejszym i bardziej uciążliwym zadaniem jest troszczyć się o jednego, jeszcze nienarodzonego lub dopiero co narodzonego człowieka." 
"Wielu ludzi idzie na wojnę na ochotnika, ponieważ nudzą ich własne żony."
"Wspólnym, jednakowym wrażeniem wygnańców jest to, że rzeczywistością ich życia staje się nie otoczenie, lecz wspomnienie."
 "Jeśli bogowie dają komuś szczególny los, niech za to płaci."
"Świat staje się dziwnie pusty, gdy odchodzi z niego ten jeden człowiek, który zgodnie z Przeznaczeniem i wolą bogów jest naszym jedynym rzeczywistym przeciwnikiem. Tym dziwniej pusty, jeśli ten człowiek przypadkiem był naszym ojcem. To on mnie nauczył, że nie warto żyć bez przeciwnika."
 "Umiał być obojętny... a teraz, kiedy i w moim życiu podnoszą się mgły, niekiedy zdaje mi się, że sprawy ludzi widzę wyraźniej i rozumiem mego ojca: możliwe, że obojętność w stosunku do ludzi jest jedynym prawdziwym rodzajem praktykowania litości. Ten, kto kocha, wymaga. Kto jest obojętny, toleruje."
"Mój synu (...) przygoda to wielki sekret. Kiedy byłem młody, i ja poszukiwałem zdobyczy w świecie tak, jak ten tygrys. (...) Lecz teraz jestem już stary i wiem, że także palma żyć może równie awanturniczo jak tygrysy i lamparty."
"Mój ojciec był człowiekiem zachodu, a więc lubił samotność, najwyższą formą zaś, w jakiej się ona przejawia, jest osobowość."
"Czekać to tyle, co nadać kształt pragnieniu. Oczekiwać powrotu (...) to nawet jeszcze bardziej niebezpieczne."
"Dusza (...) jest mieszaniną krwi i oddechu."
"Ludzie są w jednakowy sposób ludźmi, czy urodzili się niewolnikami, czy władcami. Mają dusze, która jest mieszaniną krwi i oddechu, niczym innym. Mają los, który prowadzi ku śmierci."
"- Mój ojciec - odparłem wzburzony - nigdy nie wspominał czasu, który spędził w twym domu.
- Ponieważ obawiał się twojej matki - rzekła zdradzającym zdenerwowanie tonem nimfa. - Ciekawe, że nawet najodważniejszy mężczyzna boi się własnej żony. Był pantoflarzem i jednocześnie był też bohaterem Troi... - powiedziała z pogardą. - W sumie więc był człowiekiem."
"Śmierć, którą bogowie pobłogosławili i pokarali ludzi, jest też wielkim podarunkiem: przydaje życiu pewnego napięcia..."
"Młodość przeminęła, tak to odczuwałem. Muszę pójść w przyszłość własną drogą. Młodość była oczekiwaniem, a więc Mitem... Teraz następuje droga rozumu i doświadczenia, a więc czas Logosu, wiek męski."
"Ulisses zaakaceptował śmierć jako konsekwencję bycia człowiekiem, lecz do niej nie tęsknił i jej nie lubił."
"Miłość, jeśli jest prawdziwa, zawsze jest śmiertelna."
"Byli ludźmi, zatem pili, albowiem nie wytrzymywali świadomości istnienia. Potrzebowali środka odurzającego, by uwolnić się od dręczącej odpowiedzialności własnej osoby."
"Zadania, z jakimi musiałem się zmierzyć, były całkowicie nowe. Musiałem się nauczyć, czym jest przyjaźń i co to jest wróg... Te dwie rzeczy wielokrotnie myliłem. Dzisiaj, z posiwiałą głową, podejrzewam już, że to jedno i to samo dopóty, dopóki się nie wyjaśni, gdzie jest granica interesów, za którą z przyjaciela zrobi się wróg, albo wróg zmuszony będzie udawać przyjaźń... Lecz za to doświadczenie zapłaciłem wysoką cenę. Zazwyczaj w świecie ludzi za wszystko wiecznie trzeba płacić. I do tego też musiałem przywyknąć. Nauczyłem się, że na ziemi trzeba nie tylko żyć, ale i przeżyć. Nauczyłem się, że słowa mają różny sens: i to, co oznaczają i również to, o czym milczą. Nauczyłem się, czym jest pieniądz, jak również tego, iż ziemskie dobra mają nie tylko przeznaczenie, ale i cenę. (...) Z czasem nauczyłem się - i może to było najtrudniejsze - że ustami człowieczymi można nie tylko jeść, mówić i całować, ale też milczeć. To wielka nauka."