tag:blogger.com,1999:blog-91446964557199442362024-02-20T11:52:48.660+01:00Bernadeta Prandzioch | DziennikUnknownnoreply@blogger.comBlogger149125tag:blogger.com,1999:blog-9144696455719944236.post-62597005626355119062023-01-27T23:00:00.001+01:002023-02-01T16:48:13.376+01:00Franek<p style="text-align: justify;">Najczęściej przedstawiam tu śląskie historie, które są częścią mojej rodzinnej opowieści. Ale w rzeczywistości jest ona znacznie szersza i znacznie bardziej skomplikowana. Dzisiejsza data sprawia, że myślę od rana o jednym z moich pradziadków, którego nie miałam szans poznać. </p><p style="text-align: justify;">Dziś mija 78. rocznica wyzwolenia obozu Auschwitz-Birkenau. Pradziadek Franciszek wyzwolenia nie doczekał. Miał na to naprawdę niewielkie szanse, bo do obozu trafił 30 lipca 1941. Mało kto przeżywał w Auschwitz kilka lat. Zatrzymano go w rodzinnym Parczewie za przynależność do polskiej organizacji konspiracyjnej, prawdopodobnie ZWZ, czyli późniejszej Armii Krajowej. Trafił do więzienia na Zamku w Lublinie, a stamtąd pociągiem wraz z 657 innymi więźniami przewieziono go 30 lipca do obozu Auschwitz. Jak opisał to jeden z ocalałych więźniów, do obozu dotarli późno w nocy. Umieszczono ich w piwnicach budowanego dopiero bloku, tam spędzili noc. Rano przed blokiem Effektenkammer dokonano ich rejestracji. Otrzymał wtedy czerwony trójkąt i kategorię P.Pole – więzień Polak Polityczny. Oraz numer: 19743.</p><p style="text-align: justify;">Zmarł dokładnie osiem miesięcy później. </p><p style="text-align: justify;">Niemcy, zwłaszcza w okresie nazistowskim, mieli niezdrową obsesję dokumentowania absolutnie wszystkiego. Dzięki temu wiem, którego dnia (19 listopada 1941) robiono mu w obozie zdjęcie rentgenowskie (!) oraz że nie stwierdzono żadnych zmian w płucach (ohne Befund). Kolejne wykonano 9 marca 1942 – i znowu bez zmian. Jego nazwisko znalazło się też w księdze nowoprzybyłych więźniów z 30 lipca 1941 oraz w „Książce stanów dziennych”. Okrutny eufemizm, pod którym kryła się lista zmarłych więźniów. Zatem w „stanie” na dzień 30 marca 1942 odnotowano jego śmierć. Potem skrupulatnie odnotowano to także w księgach metrykalnych Auschwitz. Akt datowany jest na 4 kwietnia 1942 roku, a w księdze zgonów numeracja sięga już czterech tysięcy dwustu trzydziestu czterech. </p><p style="text-align: justify;">Zgon nastąpił 30. marca o godz. 16.30 w Auschwitz przy ulicy Kasernenstraβe. Przyczyna zgonu: Herzmuskelschwäche. Niewydolność mięśnia sercowego. Ponieważ lekarzem stwierdzającym śmierć był Friedrich Entress, obawiam się, że niewydolność mięśnia sercowego spowodowana była zastrzykiem fenolu. W końcu to on tę metodę uśmiercania więźniów wynalazł, a z biegiem czasu udoskonalił. SS-Hauptsturmführer Friedrich Entress sprawiedliwie zawisł 28 maja 1947 w więzieniu Landsberg po procesie przed amerykańskim Trybunałem Wojskowym w Dachau.</p><p style="text-align: justify;">Po Franciszku zostało kilka listów z Auschwitz. Prostych, okrutnie optymistycznych, bo tylko na to pozwalała obozowa cenzura. W dodatku pisanych przez osoby trzecie, bo przecież musiały być po niemiecku. Auch ich bin ganz gesund, zapewniał 14 lutego 1942 roku. W innym liście pisał: Ich danke dich für das Geld das zu mir schichst. Sugerował też, z którą panną powinien ożenić się jego brat Wacek. </p><p style="text-align: justify;">Listy były bezcenną pamiątką, ale stały się też – a właściwie ostatni z nich – pewnym przekleństwem. Ostatni list dotarł bowiem do prababci już po tym jak otrzymała akt zgonu z Auschwitz (i to nadany ponoć skądś indziej niż z Auschwitz). Niby na pewnym racjonalnym poziomie nie miało to żadnego znaczenia. Ale prababci dało cień nadziei, którego nigdy się nie wyzbyła, że może jednak pradziadek przeżył, że może uciekł, że może ktoś mu pomógł. Dziś wiadomo, że tak się nie stało. Ale dla niej ta maleńka wątpliwość była powodem, by do końca życia na niego czekać. Nigdy powtórnie nie wyszła za mąż. A przecież kiedy pradziadek Franek zginął, miała zaledwie trzydzieści lat, mniej niż ja teraz. Została sama z trójką dzieci. Mogę się domyślać, jak musiało być jej trudno. Zwłaszcza, że jako wdowa po członku ZWZ nie mogła liczyć na wsparcie państwa w czasach powojennych. Nigdy też nie opuściła domu w Parczewie, do końca zachowując ten sam adres, pod który mógł wrócić Franek. Pod koniec życia, kiedy pozostawanie na zimę w starym domu było już zbyt uciążliwe, zgadzała się zimować u jednego ze swoich dzieci. Ale każdej wiosny wracała do Parczewa. Wracała i czekała. </p><p style="text-align: justify;">Ale jej Franek nigdy nie wrócił.</p>Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9144696455719944236.post-51483497748816138282022-04-06T00:29:00.001+02:002023-01-20T00:30:39.813+01:00Zapiski z wojny (II)<p style="text-align: justify;">Wojna – nawet dla nas, którzy w niej bezpośrednio nie uczestniczymy – oznacza powrót do plemienności. Proste podziały: swój – wróg. Nie ma w niej miejsca na niuanse. Nienawidzimy zbiorowo i zbiorowo się wzruszamy. Zbiorowo ściskamy kciuki albo zaciskamy pięści. Język również szybko się zaostrza. Po drugiej stronie zamiast „Rosjan” natychmiast pojawiają się „Ruscy”, a słowo to po polsku ma jednoznacznie negatywny wydźwięk. W tym jednym, prostym określeniu zamyka się naraz cała pogarda, wściekłość, poczucie krzywdy nagromadzone przez pokolenia. Jakby ktoś otworzył dawno zabliźnioną ranę – taką, o której nawet nie myśleliśmy, że może jeszcze kiedykolwiek zaboleć. </p><p style="text-align: justify;">Wojna zaczęła się wtedy, kiedy przyszli Ruscy, mawiała dziewięćdziesięcioletnia, śląska ciocia mojego taty. Najwięcej szkód wyrządzili Ruscy, mówiła moja wschodnia prababka, choć front przechodził przez jej dom dwa razy – najpierw szli Niemcy – którzy zamknęli jej męża w Auschwitz, z którego nigdy nie wrócił – a potem, w drugą stronę szli Ruscy. Ze Wschodu nigdy nie przyszło nic dobrego, słyszałam tyle razy. I nagle: jak przywrócony do życia tatuaż, te same słowa z powrotem krążą pod powierzchnią skóry. Patrzę na kolejne zdjęcia, filmy strasznych, niewybaczalnych zbrodni i sama nie wiem już czy emocje, które odczuwam są tylko moje czy zawiera się w nich cała genetycznie przechowana pamięć przodków.</p>Bernadetahttp://www.blogger.com/profile/15602817043436386519noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-9144696455719944236.post-71848746547047444042022-03-17T00:17:00.001+01:002023-01-20T00:20:38.379+01:00Zapiski z wojny (I)<p style="text-align: justify;"><span style="color: #050505;"><span style="background-color: white; font-size: 15px; white-space: pre-wrap;">Przemyśl, poniedziałek</span></span></p><p style="text-align: justify;"><span style="color: #050505;"><span style="background-color: white; font-size: 15px; white-space: pre-wrap;">W McDonaldsie na stoliku w kącie zasnął młody mężczyzna. Wyprostowaną rękę położył na blacie, oparł na niej czoło i śpi. Nie mam pojęcia jak długo – ale kiedy patrzę na niego, przeczuwam, że chyba nikt nie miałby serca go budzić. Może więc śpi od dziesięciu minut, a może śpi tak od rana. Zmęczenie na jego twarzy widoczne jest nawet przez sen, to takie zmęczenie, które łatwo nie znika, któremu nie wystarcza kilka godzin drzemki. </span></span></p><p style="text-align: justify;"><span style="color: #050505;"><span style="background-color: white; font-size: 15px; white-space: pre-wrap;">Mijam go, kiedy idę do łazienki. Tkwiąc w kolejce, przyglądam się Hindusce z jakiejś brytyjskiej organizacji humanitarnej, która stoi przed lustrem i nakłada makijaż, chociaż i bez niego wygląda olśniewająco. Fascynują mnie jej pewne ruchy i niezachwiana precyzja, z którą obrysowuje brwi i nakłada tusz na rzęsy pośród tego chaosu, w którym wszyscy się znaleźliśmy.</span></span></p><p style="text-align: justify;"><span style="color: #050505;"><span style="background-color: white; font-size: 15px; white-space: pre-wrap;">Wracając do stolika mijam trzech wysokich, złotowłosych Norwegów (wiem, że to Norwegowie, bo noszą odblaskowe kamizelki z napisem Norwegian Aid), dwóch starszych Sikhów w zielonych turbanach, uważnie studiujących menu na ekranie do zamówień, dwóch ratowników medycznych i jednego polskiego żołnierza. Oprócz tego dwie grupy siedzących przy stolikach Ukrainek z dziećmi, otoczonych kolorowymi barykadami walizek. </span></span></p><p style="text-align: justify;"><span style="color: #050505;"><span style="background-color: white; font-size: 15px; white-space: pre-wrap;">Siadam na swoim miejscu i bezwiednie śledzę wzrokiem podjeżdżające auto z Belgii. Pół świata zjechało się do małego Maka w Przemyślu, myślę sobie. Ktoś puka w szybę – zerkam więc niżej. Na oko czteroletni maluch wpatruje się we mnie bez cienia uśmiechu, zaledwie z okruchem zaciekawienia. Odruch kazał mu zapukać, zaczepić, ale brakło już sił na dalszą zabawę. Patrzę mu w oczy i czuję żal. Zalewa mnie wściekła bezradność, beznadzieja i coś jeszcze, czego nawet nie potrafię nazwać. Zresztą odkąd wybuchła wojna bardzo często brakuje mi słów. </span></span></p><p style="text-align: justify;"><span style="color: #050505;"><span style="background-color: white; font-size: 15px; white-space: pre-wrap;">Myślę sobie: nie powinno go tu być. Nie powinno być tu tego dziecka, które przeżyło już zbyt wiele jak na swój wiek. Nie powinno być tu mnie, powinnam siedzieć za biurkiem i pracować nad kolejnym projektem albo pisać nową powieść. Wszyscy powinniśmy być gdzieś indziej. Nie powinniśmy się spotkać. </span></span></p><p style="text-align: justify;"><span style="color: #050505;"><span style="background-color: white; font-size: 15px; white-space: pre-wrap;">A jednak jesteśmy. W małym maku na końcu (znanego nam) świata.</span></span></p>Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9144696455719944236.post-88986614507656174442021-05-02T16:44:00.005+02:002023-02-01T16:46:30.502+01:00Powstania Śląskie, czyli wojna bez wygranych<p style="text-align: justify;">Mierzi mnie bardzo to celebrowanie powstań śląskich i budzi mój sprzeciw, choć przecież nijak nie zaskakuje. Z perspektywy Śląska po prostu nie ma czego świętować. Jedynym podmiotem, dla którego III powstanie i wyrwanie dla siebie kawałka Śląska było zwycięstwem, jest Rzeczpospolita jako państwo o określonych celach politycznych i – co może nawet ważniejsze – potrzebach gospodarczych. O czym zresztą przypomniał dziś dobitnie swoim tweetem prezydent Duda. Oto wygrana „przyniosła odradzającej się Rzeczypospolitej niezwykle ważną, bo silną przemysłowo część Górnego Śląska”. A gdyby Górny Śląsk był tylko przestrzenią rolniczą w całej swej rozciągłości? Gdyby nie kopalnie i huty? Wtedy Polska pewnie by się nie szarpała, uznałaby wyniki plebiscytu, bo po co byłoby im przytulać cudzą biedę, po co brać sobie na wychowanie kolejne głodne dzieci. No ale przemysł. Wszystko w polskiej narracji o Górnym Śląsku – która wybrzmiewa góra dwa razy do roku, na Barbórkę i w okolicach powstań – dotyczy tylko tego jednego aspektu. Tego gospodarczego wzbogacenia, tych kopalń zręcznie do Polski przyłączonych. </p><p style="text-align: justify;">Nie były przecież powstania zwycięstwem Ślązaków. Poza Polską i kilkoma krajami Zachodu, zainteresowanymi osłabieniem Niemców, nikt na podziale Górnego Śląska nie zyskał. A na pewno nie mieszkający tutaj Ślązacy. </p><p style="text-align: justify;">Narracja o powstaniach wciąż, po stu latach, nie potrafi się pozbyć paskudnego odoru propagandy. Fakty obchodzą bardzo niewielu, reszta woli wygodne dla celów politycznych interpretacje. Właściwie do każdego zdania, które pada w przestrzeni publicznej na temat roku 1921 na Górnym Śląsku, można by dopisać „TAK, ALE”. Choć czasem nawet tego „tak” nie da się powiedzieć. </p><p style="text-align: justify;">Ot, weźmy sobie pierwszy z brzegu przykład o zaangażowaniu Kościoła po stronie Polski, o tym jak katoliccy duchowni poprowadzili śląski lud ku „odrodzonej ojczyźnie”, a przynajmniej tak to usiłował przedstawiać w piątek abp Skworc. Tak, to prawda. Byli tacy, którzy opowiadali się po stronie Polski i do tego samego zachęcali swoich wiernych. TAK, ALE. Ale co z tą drugą częścią duchownych na Śląsku? Bo przecież byli i tacy, którzy widzieli Śląsk wyłącznie w niemieckich rękach. Trudno się zresztą dziwić, wystarczy przypomnieć, że w tamtym czasie seminarium duchowne dla Górnego Śląska mieściło się w Breslau. I tak, wielu kapłanów na Górnym Śląsku nie mówiło po polsku. Po podziale Górnego Śląska następowały transfery międzyparafialne, a w zasadzie w tamtym momencie już międzydiecezjalne. Co ze księdzem Skowronkiem, który był wielkim orędownikiem autonomii, choć w ramach Niemiec? Co z księdzem Tunklem, którego wygnano z Kochłowic? Co z Kubisem, załęskim proboszczem, który tuż po podziale Górnego Śląska zwołał na załęskiej farze zebranie, aby omówić (nieciekawą) sytuację niemieckich wiernych po polskiej stronie Górnego Śląska i vice versa? Co z nimi wszystkimi, poza tym, że raczej nie znajdzie się dla nich miejsce w nowo powstającym Panteonie Górnośląskim, bo ten zakłada wyłącznie jedną, domyślną opcję tożsamościową. Ale dość o tym. </p><p style="text-align: justify;">W plebiscycie wzięło udział 1,2 mln Ślązaków. 60 tysięcy walczących w powstaniach po stronie Polski to wobec tego ogromu wyborców zaledwie garstka. I tak, zanim ktoś zacznie narrację o tym, ilu to Niemców zwieziono na głosowanie spoza Śląska, śpieszę z uzupełnieniem: około 20% głosujących nie mieszkało na Górnym Śląsku. I byli to reprezentanci obu opcji. W końcu – o czym się często nie wspomina – postulat umożliwienia głosowania osobom nie mieszkającym już na Górnym Śląsku był postulatem polskim. I jego wykonanie – gdy przyszło co do czego – też było typowo polskie. Okazało się bowiem, że Niemcy potrafili przygotować bardziej atrakcyjną w swoim programie wycieczkę na Śląsk, obejmującą oddanie głosu w stosownym lokalu. </p><p style="text-align: justify;">Moment historyczny sprzyjał oczywiście Polsce. Ślązacy, wymęczeni udziałem w Wielkiej Wojnie, czy to bezpośrednio czy pośrednio, pragnęli czegoś innego. Głównie potrzebowali nadziei. A Niemcy mogli im zaoferować tylko to, co już znali. Łatwo więc było ich skusić obietnicą, że od teraz będzie inaczej. Że nie będą biedować, umierać w kopalniach i oddawać życia na cudzych wojnach. Cóż… problem polega na tym, że niezależnie od przynależności państwowej biedni zwykle pozostają biedni, a bogaci bogacą się jeszcze bardziej. I prawda ta nie ominęła również Górnego Śląska. Nasi przodkowie biedowali tak samo „za Wilusia”, jak za „starej Polski”. Tak samo umierali w kopalniach, niezależnie czy było to kopalnie niemieckie czy polskie. A ich poświęcenia tak samo były nieważne i nikogo nie obchodziły. Sam udział w powstaniach był tego jaskrawym przykładem. Powstańców zgłaszano licznie w latach 30-tych do odznaczenia Krzyżem Zasługi bądź Krzyżem Niepodległości przez ZPŚ. Ten pierwszy przyznawano osobom, które „wyróżniły się w pracy dla kraju i społeczeństwa, spełniając czyny wychodzące poza zakres ich codziennych obowiązków”. W archiwach Wojskowego Biura Historycznego piętrzą się kartoteki ostemplowane na czerwono „ODRZUCONO” (czasem z adnotacją (!): z powodu braku pracy niepodległościowej). Najwyraźniej Ślązacy-powstańcy nie zrobili dla Polski nic wyjątkowego. A na pewno dzielili się na lepszych i gorszych. Nic nowego, chciałoby się powiedzieć. </p><p style="text-align: justify;">Wśród moich i Adriana przodków również są powstańcy. Są ci, którym wydawało się, że z Polską będzie im lepiej. I są również ci drudzy, którzy nie chcieli mieć z Polską nic wspólnego. Jedni przeprowadzali się po podziale Górnego Śląska z Zaborza do Bielszowic. Drudzy z Katowic do Gliwic, a potem, w czterdziestym piątym – wyprzedźmy nieco fakty – do Berlina. Odtwarzając rodzinne losy niejednokrotnie napotykaliśmy na poszlaki, które każą nam myśleć, że nie zgadzali się ze sobą nie tylko bracia, jak to się często pokazuje, ale nie zgadzały się ze sobą także małżeństwa.</p><p style="text-align: justify;">I właśnie o kobietach myślę także w kontekście plebiscytu/powstań/podziału, bo o nich wspomina się zbyt rzadko. Plebiscyt był dla kobiet na Górnym Śląsku okazją do sformułowania swoich własnych poglądów i wyrażenia ich poprzez zagłosowanie na wybraną opcję. Właściwie po raz pierwszy ktoś je zapytał w tej kwestii o zdanie. Co więcej charakter plebiscytu sprawiał, że mogły je wyrazić w oderwaniu od zdania mężów, ojców, braci. Jak głosowały? Tego nie wiadomo, nikt tego przecież nie policzył. Ale ich głos miał znaczenie. We wszystkim, co wydarzyło się po plebiscycie, znów to znaczenie straciły. Cały dalszy ciąg – począwszy od powstania – był już kwestią wyłącznie męską. To mężczyźni walczyli, to mężczyźni decydowali o przeprowadzce po podziale Górnego Śląska. To mężczyźni łączyli bądź rozłączali rodziny wedle własnego widzimisię. Śląski matriarchat, wymyślony Bóg wie przez kogo, nie obejmował spraw wykraczających poza teren kuchni. Kobiety mogły się temu co najwyżej podporządkować. Tak samo było zresztą w czterdziestym piątym, kiedy to mężczyźni (przynajmniej ci, którzy akurat nie byli na froncie) decydowali: zostajemy w domach albo uciekamy przed frontem w głąb Niemiec. Ile razy słyszałam powtarzane w różnych wariantach: „mama chciała wyjechać, ale ojciec się nie zgodził”. Stawało zawsze na zdaniu mężczyzny. </p><p style="text-align: justify;">Jeśli więc chce się poważnie myśleć o plebiscycie/powstaniach/podziale Górnego Śląska, to jedyna sensowna optyka to ta skupiająca się na ludziach. Na ich dramatycznych wyborach, rozbudzonych i porzuconych nadziejach, niespełnionych obietnicach. Na rozłąkach, obrazach, rozłamach wewnątrz rodzin. Pomyślcie o tym przez chwilę. Wyobraźcie sobie temperaturę tamtego sporu politycznego. Ile razy krew wrzała wśród najbliższych sobie ludzi, ile razy w ruch szły pięści, ile razy koniec dyskusji wyznaczało trzaśnięcie drzwi (w najlepszym przypadku). Ile żalu się z tego zrodziło. Więc nie, nie było wygranych. Był chwilowy entuzjazm jednych (po plebiscycie) i drugich (po III powstaniu). A potem przyszła/wróciła szara rzeczywistość po obu stronach. A jeszcze chwilę później przyszła wojna i przemieliła na swoich żarnach jednych i drugich po równo.</p><p style="text-align: justify;">Ale nie łudzę się – takiego spojrzenia się nie doczekamy. Będą za to wciąż od nowa propagandowe akademijki, międlenie o polskości Śląska, powrocie do macierzy i wspominanie tylko tych „dobrych” powstańców. Dlatego też jedyny słuszny w kontekście powstań śląskich i sposobu ich czczenia postulat, który przypomniał dziś na Annabergu bp Czaja, pozostanie bez odzewu. A tylko tego potrzebujemy: uczczenia pamięci ofiar. WSZYSTKICH ofiar po obu stronach. Bo wśród jednych i drugich byli Ślązacy. Wśród jednych i drugich byli też nie-Ślązacy, ale to nie ma żadnego znaczenia. Jedni i drudzy wierzyli, że walczą o lepszy los. Dla siebie i dla nas – ich potomków. Wierzyli tak bardzo, że gotowi byli za tę przyszłość walczyć. I właśnie dlatego – i wyłącznie dlatego – należy im się nasz szacunek i nasza pamięć. Wszystkim, co do jednego.</p>Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9144696455719944236.post-61583460090743516632021-03-13T17:49:00.004+01:002021-03-13T17:49:44.053+01:00Inna, czyli śląska<p style="text-align: justify;">W nowym (absolutnie wspaniałym) eseju poświęconym literackim przekładom, wydanym właśnie przez Wydawnictwo Karakter, pisze profesor Sławek: “Między wielkim światem (literatur i języków) a małą ojczyzną (jednego języka, może nawet lokalnej mowy słusznie domagającej się – jak mowa śląska – swoich praw) tłumacz odnajduje dla siebie zadanie do wykonania. Inaczej mówiąc: podejmuje trud wędrowania między obczyzną a ojczyzną w przekonaniu, że różnica między nimi będzie sprzyjała powstaniu jakiejś nieweryfikowalnej wspólnoty nieznanego, choć zrozumiałego języka.”</p><p style="text-align: justify;">Choć trop śląski się pojawia, to myślę o tym raczej w szerszym jego kontekście. Oto za chwilę znów nas zliczą, każą się określać, dbając jednocześnie, by to określenie było utrudnione, by wybór nie był wyborem łatwym, ale zagmatwanym, ukrytym, dosłownie “innym”. Jest więc śląskość po raz wtóry stawaniem i mówieniem nie tyle “Jestem Ślązakiem/Ślązaczką”, co “Jestem od was inny/inna”. Zamiast owej wspomnianej przez prof. Sławka wspólnoty, mamy oddzielanie. </p><p style="text-align: justify;">Można by zapytać: czy powinno nas to jeszcze dziwić? Raczej nie. Ale nieodmiennie smuci. Te ciągle, z konsekwencją rzucane kamyki, zwykle zupełnie niewielkie (choć czasem całkiem spore) sprawiają, że niewiele już spoza tego wału widać. Kiedy dziesięć lat temu zaczynałam pisać o śląskiej literaturze w Nowej Gazecie Śląskiej, śląskość była niewątpliwie na fali wznoszącej. Wydawało się nam, że może jeszcze nie teraz, że za chwilę, za kilka lat… Że trochę pracy, konsekwencji, że może coś się zmieni… Że damy radę, możemy, że po prostu trzeba ten Śląsk inaczej, na nowo opowiedzieć i w końcu nas zrozumieją. Ale nie – to się nie wydarzyło. Przyszło rozczarowanie związane z ciągłym natrafianiem na mur podejrzeń, niezrozumienia, niechęci. Spora część tamtej energii gdzieś uleciała, rozpierzchła się. </p><p style="text-align: justify;">Ale – i tu kryje się ów zaskakujący paradoks – została nam literatura. Kiedy trzynaście lat temu prof. Kadłubek napisał po śląsku swoje “Listy z Rzymu” były one kuriozum. Nie w Polsce, ale tu, na Śląsku. Jak to tak…? Po śląsku wówczas mówiono, ale pisano bardzo rzadko, na małą skalę – tu jakiś felietonik, tam post na Facebooku. Nic wielkiego. I nagle: bum! Literatura. Żadne tam nieśmiałe próby, żadna tam pop-literatura, tylko od razu TO. A potem już poszło. Dziwne stawało się powoli coraz mniej dziwne. Tu Ajschylos, tam Dickens. Kubuś Puchatek? Muminki? Proszę bardzo. </p><p style="text-align: justify;">Ale obok literatury, wkroczył śląski także w sferę marketingu, reklamy. “Złe zachodnie korporacje” (i te polskie również, zresztą nie tylko korporacje) zaczęły uznawać raz po raz, że można się ze Ślązakami komunikować po śląsku. Że to nie wstyd mówić po śląsku o Coca-coli, najnowszym smartfonie czy ogłaszać rekrutację (to bardzo znamienne przykłady, zwłaszcza gdy uświadomimy sobie, jaka jest grupa docelowa tych komunikatów).</p><p style="text-align: justify;">I może my tutaj na Śląsku już zawsze będziemy wykluczeni, inni, obcy. Może nie doczekamy uznania śląskiego za język regionalny. Może śląski wymrze, bo taki jest los małych języków. Ale za każdym razem, kiedy widzę nową książkę po śląsku, za każdym razem, kiedy widzę albo słyszę reklamę po śląsku, odczuwam małą satysfakcję. Oto znów kawałek rzeczywistości został na śląski przełożony. Oczywiście, że tego nie potrzebujemy. Okłamywalibyśmy się, gdybyśmy twierdzili inaczej. Tłumaczenie na śląski jest tłumaczeniem z definicji zbędnym, bo nie ma ludzi, którzy znaliby tylko śląski. Ale w tym zbędnym trudzie jest coś wyjątkowo pociągającego, właśnie dlatego, że po śląsku wszystko brzmi inaczej. Tylko tłumacząc, dokonując nieustannego przechodzenia między “obczyzną a ojczyzną” (jak nazywa to prof. Sławek), możemy w pełni docenić śląski. Jego bogactwo, jego piękno objawia się w tym, co nieprzetłumaczalne, tam gdzie natrafiamy na niemoc wyrażenia czegoś w tym drugim języku. </p><p style="text-align: justify;">I tej szalonej, zbędnej pracy śląskich tłumaczy (a jest nim każdy kto w tym językowym dwugłosie żyje) nikt nie może nam odebrać. Tłumaczy, którzy niczym mnisi buddyjscy, usypują śląską mandalę tylko po to, by za chwilę została starta.</p>Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9144696455719944236.post-85917215112922979312021-03-04T17:46:00.001+01:002021-03-13T17:48:22.510+01:00O przeznaczeniu, które wygrało<p style="text-align: justify;">Przekopuję się przez różne dokumenty na temat historii załęskiego kościoła, przygotowując publikację na ten temat (o tym innym razem). W jednym miejscu natrafiam na lakoniczną notatkę, że w 1955 roku z powodu szkód górniczych konieczne było wykonanie nowej polichromii – zatrudniono do tego Józefa Miczke z Nysy. Ów “Józef Miczke z Nysy” – chociaż nazwisko nic mi nie mówi – zatrzymuje na chwilę moją uwagę. Doświadczenie każe przypuszczać, że był raczej Josefem Mitschke. Zaczynam więc szukać informacji na jego temat. Szybko okazuje się, że nie tylko nazwisko uległo tu modyfikacji. Owszem, Josef Mitschke mieszkał w 1955 roku w Nysie, ale urodził się w Ziegenhals, dzisiejszych Głuchołazach. A historia życia jego i jego syna to opowieść naprawdę fascynująca. </p><p style="text-align: justify;">Josef Mitschke przed wojną mieszkał z rodziną w Ziegenhals. Był uznanym malarzem i konserwatorem sztuki. Pracował nie tylko w pobliżu swojego miejsca zamieszkania – w świątyniach diecezji wrocławskiej i ołomunieckiej, ale i w dość odległych zakątkach Europy – we Francji czy Belgii. Jego syn Georg – rocznik 1930 – kształcił się pod okiem ojca. Ale rok 1945 przyniósł kres znanej rzeczywistości. Josef Mitschke deklarował się jako Niemiec, pewnie by wyjechał, ale nie zdążył. Najpierw pracował dla Sowietów, malując ich własnych świętych, ze Stalinem na czele. W zamian na drzwiach jego mieszkania wisiał glejt “Nie ruszać”. Po Sowietach przyszli Polacy, którzy pięciopokojowe mieszkanie zamienili na jednoizbową klitkę, a zamiast Stalina kazali malować makiety terenu. Potem przyszła Nysa – stary ewangelicki kościół trzeba było przerobić na katolicki, do tego jeszcze garnizonowy (kto był choć w jednym takim przerobionym kościele garnizonowym ten wie, jakie są rozmiary katastrofy). Waluta: jedzenie. Potem była niemalże niewolnicza służba u polskiego malarza pokojowego i ciągłe odmowy wyjazdu. </p><p style="text-align: justify;">W 1948 przenoszą się na probostwo bazyliki św. Jakuba w Nysie, przygarnia ich ks. Kądziołka. Pracują więc w nyskich świątyniach i kaplicach, ksiądz Kądziołka dba także o zlecenia w innych miejscach. To w tym czasie Josef Mitschke przyjeżdża na Załęże malować nowe polichromie na ścianach kościoła (choć niestety dziś nie ma po nich śladu). Georg tymczasem uczy się pod okiem prof. Zygmunta Króla z krakowskiej ASP.</p><p style="text-align: justify;">Kluczowe dla historii zlecenie przyszło w 1957 roku: renowacja wnętrza sanktuarium na Górze św. Anny, na Annabergu, tak popularnym wśród Ślązaków miejscu. Cała rodzina przenosi się zatem na wzgórze i zamieszkuje w domu pielgrzyma. Pracują wszyscy – Josef, Georg, jego siostra Maria i ciotka Martha. Kilka lat później, w 1966 roku otrzymują upragnione pozwolenie na wyjazd. Choć decyzja w tamtym momencie jest trudna, a rozpoczęte dzieło trudno porzucić – wyjeżdżają. To dla nich jedyna szansa na normalne życie. </p><p style="text-align: justify;">Rzeczywistość zmienia się jeszcze raz w 1989 roku. Josef już nie żyje, zmarł zaledwie dwa lata po wyjeździe z Polski, ale jego syn, Georg, w końcu może przyjechać na Śląsk. I przyjeżdża. W tamtym czasie jest nauczycielem sztuki w szkole diecezjalnej w Münster. Sanktuarium na Annabergu wita go niedokończoną pracą – od wyjazdu ojca w zasadzie nic się tutaj nie zmieniło. </p><p style="text-align: justify;">Coś się wydarza w sercu sześćdziesięcioletniego Georga, coś ważnego, co każe mu zostać. Zostaje. Jeszcze raz porzuca wszystko, znów przeprowadza się na klasztorne wzgórze i wraca do przerwanej pracy. Odnawia, restauruje, maluje. I tak przez kolejnych trzydzieści lat. </p><p style="text-align: justify;">Georg Mitschke umarł 2 listopada 2020 roku, w wieku dziewięćdziesięciu lat. Pracował do samego końca – i spoczął na zawsze w pobliżu swojego dzieła, na klasztornym cmentarzu. </p><p style="text-align: justify;">Myślę o nim, gdy kilkanaście tygodni później siedzę w cichym, pustym kościele na klasztornym wzgórzu. Myślę o tym wewnętrznym głosie, który kazał mu porzucić wszystko i wrócić. Wrócić może i w innej rzeczywistości, ale przecież z listą krzywd wyrytą w pamięci. Polska nie była dla niego schronieniem, dobrym domem, bezpiecznym miejscem. Polska była dla niego szykaną, upodleniem, wykluczeniem. A jednak wrócił. Przeważyła bezprzymiotnikowa ludzka dobroć? A może wygrała sztuka? Chodziło o dokończenie dzieła ojca czy raczej o świadomość, że “jeśli nie ja, to nikt tego nie zrobi”? Nie wiem. Ale podziwiam tego cichego wojownika. Bo przecież walczył – do końca walczył – o pamięć ojca, o miejsce, o sztukę. I aby pamięć o ojcu przetrwała, ja też skreślam to śmieszne “Józef Miczke z Nysy” i notuję “Josef Mitschke z Ziegenhals”.</p>Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9144696455719944236.post-89651607053060762042020-12-09T17:42:00.007+01:002021-03-13T17:46:05.401+01:00O tym jak zmieniliśmy nazwisko<p style="text-align: justify;">Ślązaków przez ostatnie dziesięciolecia spotkało całkiem sporo krzywd. Obozy, wywózki, pobór do Wehrmachtu, podejrzliwe traktowanie po wojnie, uznawanie za obywateli drugiej kategorii, odmawianie przyznania statusu mniejszości narodowej, rugowanie języka śląskiego. Trochę się tego uzbierało, może dlatego jeszcze jedna, osobna krzywda, pozostaje niemal niezauważona. Może dlatego, że wydaje się krzywdą o wiele mniejszą, a do tego – choć masową – rozpatrywaną jednak w kategoriach prywatnych. </p><p style="text-align: justify;">„Jej było Edeltraud, ale po wojnie zmienili jej na Krystyna”.</p><p style="text-align: justify;">„Ôn sie narodziōł jako Joachim, i zowdy mu godali Achim, ale w papiōrach mo Antoni”. </p><p style="text-align: justify;">I tak po kolei wszystkie te Emmy, Gintery, Helmuty, Grety odeszły w niepamięć. Ale nie tylko imiona okazywały się złe, „skażone”, za mało polskie. Dobrano się również do nazwisk. Zmieniano, prostowano, dokładano kreseczki tu i tam, ujmowano podwójne literki. „Dostosowano do zasad pisowni polskiej” – jak to eufemistycznie określano, przybijając na aktach urodzenia pieczątki, informujące o korekcie. Chociaż czasem pieczątki są bardziej dosadne: „Widoczny błąd pisowni nazwiska”, „Sprostowanie” czy nawet „Zmiana skażonej pisowni nazwiska”.</p><p style="text-align: justify;">I tak Mrowietz stawał się Mrowcem, Mainka – Mańką, Heyduk – Hajdukiem, Krziczek – Skrzyczkiem, a Ortmann – Ormanowiczem. </p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-H8pMezB9nvQ/YEzsGPBz-yI/AAAAAAAAKCI/ufhosyijZnkp4yCDmxbL7CtNCv0fAwrAwCLcBGAsYHQ/s940/nazwiska.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="788" data-original-width="940" height="536" src="https://1.bp.blogspot.com/-H8pMezB9nvQ/YEzsGPBz-yI/AAAAAAAAKCI/ufhosyijZnkp4yCDmxbL7CtNCv0fAwrAwCLcBGAsYHQ/w640-h536/nazwiska.jpg" width="640" /></a></div><p style="text-align: justify;">Był w tym element losowości – jednym udawało się takiej zmiany uniknąć, innym nie. Jednym poprawiano imiona, a zostawiano niemiecko brzmiące nazwiska. Innym odwrotnie. Nie było w tym także żadnej logiki, w efekcie trzech braci zamieszkujących w trzech różnych miastach mogło trzymać trzy różne „nowe” formy nazwiska. </p><p style="text-align: justify;">Chyba nikt do dzisiaj nie policzył, ile osób zostało dotkniętych takimi przymusowymi zmianami, skrzywdzonych snem o jednolitej Polsce, a przynajmniej ja nie znalazłam takich opracowań. Jednak liczba owych pieczątek w archiwalnych księgach metrykalnych każe sądzić, że mówimy o tysiącach osób. </p><p style="text-align: justify;">I jeśli komuś wydaje się, że to nic takiego, to spróbujcie wytłumaczyć ośmioletniemu dziecku, że od dzisiaj nie jest już Helmutem Siebertem, tylko Antonim Smolorzem. Że chociaż w domu dalej może posługiwać się swoim imieniem, to w szkole już go nie usłyszy. Bo jego rodzice dokonali złego wyboru, zdradzili swoje prapolskie pochodzenie. </p><p style="text-align: justify;">W mojej rodzinie na szczęście takich przypadków nie było, a i nazwiska okazały się na tyle neutralne, że ciężko było przy nich majstrować. Ale dorastając, słyszałam takich historii mnóstwo. Zmiany nie ominęły natomiast rodziny Adriana. Nowe imiona, znikające literki, dodane kreseczki. Górecki nie był Góreckim od zawsze – był nim od niedawna. </p><p style="text-align: justify;">Chodziło nam to po głowie od dłuższego czasu – żeby spróbować. Naprawić. Ale zawsze było coś ważniejszego, pilniejszego, a i perspektywa długiego ciągu formalnych zmian i wymiany wszystkich dokumentów nie napawała radością. Sytuację zmieniła dopiero pandemia (są zatem jakieś pozytywne skutki covida). Przymusowe zamknięcie w domu, odcięcie od wielu zwyczajnych aktywności sprawiło, że wróciliśmy do genealogicznych poszukiwań. I tak od jednego punktu do drugiego w końcu trafił w nasze ręce akt urodzenia pradziadka Adriana, a na nim znajoma adnotacja o tym, że w 1961 Goretzki stał się Góreckim. </p><p style="text-align: justify;">Odwróciliśmy los. Po blisko sześćdziesięciu latach od tamtej, bezprawnej decyzji, Górecki stał się na powrót Goretzkim. A ja zyskałam nowe drugie nazwisko. Już nie Prandzioch-Górecka, a Prandzioch-Goretzki. Dokładając do tego moje imię – myślę, że otwarłam się na nowe, nieograniczone liczby możliwych błędnych zapisów. </p><p style="text-align: justify;">Ale to nic. Przecież nie zrobiliśmy, nie zrobiłam tego tylko dla siebie. Zrobiłam to także dla tych wszystkich Wilhelmów, Ern, Walterów, Erik – przemocą pozbawionych własnych tożsamości. </p><p style="text-align: justify;">Tylko tyle. I jeszcze: trzeba mówić o tym głośno. I pamiętać – tamte unieważnione, skreślone imiona i nazwiska. </p>Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9144696455719944236.post-68576419222697410512020-11-11T09:18:00.008+01:002021-03-13T17:41:35.414+01:00Wielka Wojna<p style="text-align: justify;">Dziś 102. rocznica zakończenia Wielkiej Wojny. W ciągu czterech lat pochłonęła 8,5 miliona istnień. Niby tak niedawno – walczyło w niej pokolenie naszych pradziadków bądź prapradziadków – a tak niewiele się o niej mówi. </p><p style="text-align: justify;">Niewiele zostało też dokumentacji dotyczącej Górnoślązaków walczących na frontach I WŚ. Pełna kartoteka armii cesarskiej, przechowywana w Poczdamie, spłonęła w 1945 roku. Więcej wiadomo w zasadzie tylko o tych, którzy zginęli, zaginęli, zostali wzięci do niewoli bądź odnieśli rany, bo ich nazwiska widnieją w Deutche Verlusltisten. </p><p style="text-align: justify;">Verlustlisten, czyli listy strat, publikowane były codziennie w latach 1914-1919 jako dodatek do gazet, wywieszane były też w miejscach publicznych. W ten sposób można było dowiedzieć się, kto poległ, kto odniósł rany, o kim słuch zaginął. Choć wiadomości te docierały z pewnym opóźnieniem. </p><p style="text-align: justify;">Pruskie Verlustlisten z I WŚ to ponad 31 tysięcy stron (!), ponad 8,5 miliona rekordów. Jedna wielka niekończąca się lista cierpień, drukowana w setkach odcinków i tysiącach kopii. </p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-r3nr83lQ840/YEzq665fjZI/AAAAAAAAKB4/qPszAvhZsc4kfskFdNQKxImOq0p8mfeTQCLcBGAsYHQ/s1302/Anton%2BWaleczek%2B-%2B12489%2Bwycinek.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="705" data-original-width="1302" height="216" src="https://1.bp.blogspot.com/-r3nr83lQ840/YEzq665fjZI/AAAAAAAAKB4/qPszAvhZsc4kfskFdNQKxImOq0p8mfeTQCLcBGAsYHQ/w400-h216/Anton%2BWaleczek%2B-%2B12489%2Bwycinek.jpg" width="400" /></a></div><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-PGwifJR1IW8/YEzrDK9jnpI/AAAAAAAAKB8/Czreh9oDjuYoFLVRA1I53HHHhIBuMW-sQCLcBGAsYHQ/s730/Josef%2BWaleczek%2B-%2B8732%2Bwycinek.jpeg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="486" data-original-width="730" height="266" src="https://1.bp.blogspot.com/-PGwifJR1IW8/YEzrDK9jnpI/AAAAAAAAKB8/Czreh9oDjuYoFLVRA1I53HHHhIBuMW-sQCLcBGAsYHQ/w400-h266/Josef%2BWaleczek%2B-%2B8732%2Bwycinek.jpeg" width="400" /></a></div><p style="text-align: justify;">Pośród morza nazwisk są też dwaj bracia mojego pradziadka Karola, o których już kiedyś pisałam (link w komentarzu). Josef Waleczek z Deutsch-Weichsel (dzisiejsza Wisła Mała), służący w Infanterie-Regiment 372, zginął na froncie, co zostało odnotowane na stronie 8732 w dniu 13.09.1915 roku. Anton Waleczek, służący w Reserve-Infanterie-Regiment 23, nie zginął, ale na 12489 stronie Verlustlisten z dnia 15.05.1916 roku można znaleźć informację o tym, że został schwer verwundet. To prawda, musiał zostać ciężko ranny, bo z wojny wrócił bez jednej nogi. Ale wrócił. A Josef został na zawsze w błocie okopów, użyźnił sobą ziemię gdzieś między Łomżą a Wilnem.</p>Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9144696455719944236.post-85985642350768357862019-11-06T14:30:00.000+01:002019-11-06T14:30:13.512+01:00Skrawki historii<br />
<div style="text-align: justify;">
Ostatnio, przeglądając archiwalne czasopisma z międzywojnia i przygotowując się do spaceru po Załężu, natrafiłam na z pozoru nieistotną notkę. W latach dwudziestych i trzydziestych gazety prześcigały się w krwawych opisach zbrodni, a niektóre nagłówki z powodzeniem mogłyby konkurować z tymi z Faktu. A tutaj... napad zaledwie, obrabowanie z górniczej tygodniówki. Dramatyzmu mógł co najwyżej przydawać fakt, iż rzecz zdarzyła się tuż przed Wielkanocą, a utrata trzech tygodniówek (ojca i dwóch synów) musiała robić różnicę dla domowego budżetu. Ale w tym wszystkim zupełnie nie o to chodzi...</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Niezbyt obszerna notka prasowa z "Katolika Codziennego" wywołała ogromne poruszenie, ponieważ dotyczyła prapradziadka Adriana. A przynajmniej tak podejrzewaliśmy. Natychmiast rozpoczęło się porównywanie faktów, poszukiwanie punktów odniesienia... Czy to TEN Hieronim Lis? Ostatecznie przyjęliśmy, że tak. Zgadza się imię i nazwisko (a Hieronim do Kochłowic przybył z Chudowa, nie było więc w okolicy innych Lisów), miejsce zamieszkania (Kochłowice), zawód (górnik), trasa, którą się poruszał (z Nowego Bytomia do Kochłowic; w rodzinie jedną z niewielu rzeczy, które o nim pamiętano było właśnie to, że do pracy na grubie chodził zawsze piechotą, mimo że miał do pokonania 8km w jedną stronę), a także fakt, iż dwaj z jego synów byli w 1929r. już dawno pełnoletni, mogli więc pracować z ojcem na grubie (chociaż tego akurat nikt nie potrafił zweryfikować). </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Ale właściwie dlaczego o tym piszę? Bo kiedy opadły emocje związane z nieoczekiwanym odkryciem, do głosu doszła inna, uporczywa myśl: jak niewiele po nas pozostaje. Hieronim Lis urodził się w 1877 roku, raptem sto pięćdziesiąt lat temu, nie wiemy, kiedy umarł, ale - jak wynika ze wspomnianej notki - z pewnością żył jeszcze dziewięćdziesiąt lat temu. Zaledwie pięć pokoleń temu. I nie wiemy o nim prawie nic. Nie wiemy jak wyglądał, ani jakim był człowiekiem. Czy lubił swoją pracę? Dlaczego chodził do niej na piechotę? Z oszczędności? Z chęci zachowania formy? To chyba nie było mu potrzebne, w końcu ciężko pracował. A może po długich godzinach spędzonych pod ziemią, potrzebował odetchnąć innym powietrzem, skupić wzrok na zieleni lasów, wsłuchać się w odgłosy życia. Tamtego feralnego dnia to pragnienie doprowadziło go do zguby. Czy rozpaczał? Czy ta strata była dużą stratą? Czy w tamte święta roku pańskiego 1929 czegoś im brakowało? A może krzywda wywołała falę ludzkiej życzliwości? Może to była świąteczna premia, która miała być przeznaczona nie na bieżące potrzeby, a na zupełnie inny cel? W listopadzie tego samego roku Hieronim i jego żona, Anna, mieli obchodzić srebrne gody. Może odkładali na przyjęcie z tej okazji, kto wie. Jak zareagowała Anna? Czy płakała, kiedy dowiedziała się, co się wydarzyło? Przejęła się losem męża czy raczej wyraziła swoją dezaprobatę, uznając, że sam się o to prosił, chodząc na piechotę, niezależnie od pory dnia. Czy po tym wydarzeniu przestał wędrować samotnie do pracy? Czy śnił koszmary? A może przeszedł nad tym do porządku dziennego?</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
A cała reszta, która tego wydarzenia nie dotyczy? Jakim był ojcem i mężem? Czego się bał, o czym marzył? Dlaczego przyjechał z Chudowa do Kochłowic? Czy tylko za pracą? A może przed czymś uciekał. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Nie wiemy i już nigdy się tego nie dowiemy. Po nas też - za sto lat z okładem - pozostanie niewiele. Prawie nic. Nie mam co do tego złudzeń. Cyfrowość nas przed tym nie uchroni. Filmy i zdjęcia na serwerach przepadną tak samo jak przepadły te papierowe. Fakty zatrą się w pamięci tych, co przyjdą po nas. Zostaną po nas mgliste wrażenia i garść faktów. Data urodzenia, ślubu, nigdy nie używane drugie imię. Kilka portretów, może biżuteria albo jakiś nieistotny drobiazg z mieszkania. Coś, co nasze dzieci albo wnuki postanowią przechować po naszej śmierci. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
I nawet na notki w prasie nie możemy liczyć, bo o zwykłych, przyziemnych sprawach pisze się dziś niezwykle rzadko, a przede wszystkim - bez ujawniania personaliów. I może to dobrze, myślę sobie, że po naszych rozterkach, obawach, lękach, niespełnionych marzeniach nie pozostanie żaden ślad. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Może nasi praprawnukowie wymyślą nam inne, lepsze życia i zobaczą nas takimi, jakimi nigdy nie byliśmy?</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-MfuVNIeG5nc/XcLKnZrz3eI/AAAAAAAAJzk/PaE8lQ_6WygZT4eV69_afEFhMTZRu0HsgCLcBGAsYHQ/s1600/Hieronim.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="294" data-original-width="382" height="246" src="https://1.bp.blogspot.com/-MfuVNIeG5nc/XcLKnZrz3eI/AAAAAAAAJzk/PaE8lQ_6WygZT4eV69_afEFhMTZRu0HsgCLcBGAsYHQ/s320/Hieronim.jpg" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">"Katolik Codzienny" z 24 maja 1929r.</td></tr>
</tbody></table>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9144696455719944236.post-65698680636430877292019-09-11T19:17:00.000+02:002019-09-11T19:17:13.657+02:00Jesień<div style="text-align: justify;">
Trudno uchwycić wyraźną granicę, punkt zmiany. Nie sposób jednoznacznie wskazać: tego a tego dnia było jeszcze lato, a nazajutrz już jesień. Wiadomo mniej więcej, jeszcze dwa-trzy tygodnie temu trwało lato, a dziś wszystko już stało się inne, jesienne. Rankiem przez uchylone okna wdziera się chłód, ciężki, oblepiający, nie mający już nic wspólnego z kojącym, rześkim letnim powietrzem. Światło inaczej układa się na fasadach sąsiednich kamienic, słońce przestało być oślepiające, odzyskało złotą barwę, choć niestety jednocześnie przestało intensywnie ogrzewać wszystko, na co padają jego promienie. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
I naraz trudniej mi wstać. Trudniej wysunąć ciało spod rozgrzanej pościeli. Trudniej otworzyć rozleniwione snem powieki. Jeszcze nad kubkiem kawy w powietrzu unosi się senność. Znów marznę. Wspomnień lata wystarczy jeszcze na dwa, trzy miesiące. Nie braknie też jego przebłysków – co do tego nie mam wątpliwości. W okolicach grudnia zapomnimy o lecie na dobre. Krótkie dni i rozciągnięte w nieskończoność noce przeniosą nas w równoległą rzeczywistość. Jakbyśmy prowadzili dwa różne życia w dwóch odległych od siebie światach, mimo że nigdzie się nie wynosimy. Nasze letnie życie nie ma nic wspólnego z życiem zimowym. Inne aktywności, akcenty, dieta, rytm dnia. Zawsze mnie ciekawiło jak to jest żyć w miejscu, w którym ta zmiana jest bardziej subtelna. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
W zeszłym tygodniu byliśmy w Krynicy, i wtedy na pewno była już jesień. Ale nie o Krynicy myślę, a o wszystkim, co widziałam poza nią. A więc o Bardejovie najpierw z jego urokliwą, średniowieczną starówką. Dziwną – w moich oczach – bo oszczędzoną przez obie wojny. To w Bardejovie po raz pierwszy pomyślałam, że może niesłuszna jest moja niechęć do Słowacji, wyhodowana na doświadczeniach z Bratysławy. Bo gdyby ktoś mnie dziś zapytał o to, czy warto pojechać do Bratysławy, odpowiedziałabym, że Boże uchowaj, ale niech jedzie do Bardejova, w Bardejovie jest wszystko, czego mu potrzeba. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
A potem jechaliśmy przez Łemkowszczyznę, mijaliśmy dwujęzyczne tablice po obu stronach granicy, był więc Becherov, czyli Бехерів po stronie słowackiej, była Zdynia, czyli Ждыня albo Konieczna, czyli Конечна po stronie polskiej. Mijaliśmy też drewniane domy, cerkwie i łemkowskie cmentarze, pełne nagrobków opisanych cyrylicą. Obce dla mnie było wszystko dookoła. Obcy kod kulturowy, obca przestrzeń, obca religia, obce zwyczaje. A w ślad za obcością przychodziła frustracja, złość na siebie, że się za mało wie, za mało rozumie. Że spacerując po Kurovie nie potrafię rozróżnić z zewnątrz, co jest cerkwią greckokatolicką, a co cerkwią prawosławną. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
A więc cmentarze. Wiele nagrobków w swym kształcie, materiale i wykonaniu tak podobna do tych dawnych nagrobków na Śląsku, tylko napisy inne, wciąż trudność sprawia mi rozczytywanie cyrylicy. Dziś cmentarze zbrzydły, zapełniły je kanciaste nagrobki z lastriko i granitu. Ciężkie poziome płyty, coraz częściej pozbawione nawet małej przestrzeni na kwiaty. Współczesne cmentarze przypominają nasze miasta: są szare, wypełnione nieatrakcyjną zabudową, ze śladową ilością zieleni. Tym dawnym bliżej jest do wiejskiego krajobrazu – pełne zieleni, odrobinę dzikie, z kamiennymi pionowymi płytami i żelaznymi krzyżami. Jest w nich o wiele więcej spokoju, dostojeństwa. To taka przestrzeń, w której chce się przebywać. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Wracam jednak myślami do Łemkowszczyzny. Niemal przy każdym cmentarzu jest tutaj wydzielona kwatera żołnierzy, którzy polegli w I wojnie światowej. W Koniecznej, gdzie się zatrzymaliśmy, ich nazwiska umieszczone na krzyżu pokazywały wyraźnie z jak różnych części Europy przybyli umierać za ojczyznę i jak daleko od domu przyszło im umierać. Alois Rossi, Anton Guttmann, Josef Ninaus, Franz Schabl, Peter Vargin, Mathias Pukschitsch, Bruno Wolf, Martin Aško. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Długo wędrujemy wśród nagrobków w cieniu przysadzistej sylwetki drewnianej cerkwi. Potem zaglądamy do środka przez dość nisko umieszczone okna, ale niewiele jesteśmy w stanie dojrzeć. Ciszę przerywają raz po raz nawoływania gospodarzy, którzy spędzają właśnie bydło z pastwisk. Obchodzimy cerkiew, duży plac przed świątynią zamieniono na boisko, po obu stronach rdzewieją bramki. Trawa jest równa, niewydeptana. Chyba niewiele osób grywa tutaj w piłkę. Dziwi ten kontrast, każe się zatrzymać. Za cerkwią cmentarz, przed cerkwią boisko. Przestrzeń umarłych i przestrzeń żywych. Pomieszczone obok siebie, na tym samym spłachetku ziemi, z tą samą trawą, rosnącą po obu stronach. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
A potem wróciliśmy do domu, więc żeby pobyć jeszcze dłużej wśród Łemków, zaczęłam czytać „Pusty las” Moniki Sznajderman. Długo odkładałam lekturę, a teraz stała się konieczna, bo pojawił się do niej tak wyraźny kontekst. Czytam wzruszam się znajomym uczuciem, które przebija z każdej, napisanej przez Sznajderman strony. Znajoma bezsilność, która każe ocalać to, czego nie da się ocalić. Która każe pamiętać o tym, o czym wszyscy inni już zapomnieli. Czasem to strzępki, czasem nie sposób już odtworzyć całości, ale natarczywy głos w głowie każe próbować, opisywać, zapamiętywać, mówić głośno. Pisać, choćby niewielu chciało czytać. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Monika Sznajderman to zrobiła. Ocaliła. Nie fakty, bo te - będące domeną historyków – odnaleźć można stosunkowo łatwo. Sznajderman ocaliła emocje i pamięć o ludziach. Zwykłych ludziach z krwi i kości, o których wszyscy już zapomnieli. Przywróciła im ciała, decyzje, rozterki, ból i cierpienie. Sprawiła, że stali się na powrót jej sąsiadami. I właśnie tak o nich pisze. I piękna to lektura, choć jednocześnie smutna, ale to chyba nikogo dziwić nie powinno, bo piękno i smutek często chodzą w parze. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9144696455719944236.post-86732772330457719672019-07-26T18:55:00.001+02:002019-07-26T18:55:59.278+02:00Zazdrość<br />
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Minęło południe, w powietrzu czuć nadciągającą falę
rozleniwienia. Poddajemy się jej także i my, odrobinę już zmęczeni wędrowaniem
po wąskich uliczkach miasta. Z przyjemnością wślizgujemy się do ciepłego
wnętrza pasticcerii. Wydobywam z zakamarków umysłu zapomniane słowa,
odpowiadając na liczne pytania, padające ze strony uśmiechniętej sprzedawczyni.
We Włoszech wszyscy mają słów w nadmiarze, więc żadnej sprawy nie da się
załatwić w kilku zdaniach. Nawet błahy zakup kawy i pączków rozrasta się do
rozmiarów poważnej transakcji, która musi być ustalona w najmniejszych
detalach. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
W końcu siadamy przy stoliku w głębi sali, gorąca kawa
przyjemnie rozgrzewa nas od środka. Za oknem wiosna, ale chłód wciąż jeszcze
zupełnie nie odpuścił. To ten dziwny stan zaklinania rzeczywistości, kiedy
wkładamy na siebie mniej niż powinniśmy, rozgrzani obietnicą z nieokreślonej
przyszłości. Już za chwilę, niedługo, będzie naprawdę ciepło. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Milczymy, chłonąc atmosferę wokół. Przysłuchuję się rozmowom
przy kontuarze, uśmiecham się, obserwując dobrotliwe rozbawienie stojącego za
kasą mężczyzny. W pasticcerii mimo pozornego chaosu wszystko ma swój porządek.
Kobiety swoimi ciepłymi, delikatnymi dłońmi nakładają do papierowych torebek pieczywo
i ciastka. Kilkoma sprawnymi ruchami pakują ciastka w cieniutki pergamin. Ale
to dopiero połowa drogi. </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Stamtąd każdy klient wędruje do drugiej lady, naprzeciwko,
za którą siedzi mężczyzna o obfitych kształtach. Nie mógłby być inny. Chudy i
twardy nie pasowałby do tego miejsca. Ale ten za ladą jest idealny. Miękki i
ciepły jak drożdżowe ciasto. Chciałoby się dotknąć jego dłoni, zanurzyć palce w
jego wielkim ciele. Trzeba jednak powściągnąć pragnienie i odpowiedzieć na
wiszące w powietrzu pytanie. Trzeba wyjaśnić, co znajduje się w każdej z
paczuszek. Ile bułek tłoczy się w pękatej torebce, na ile kawałków ciasta z
kremem się skusiliśmy, ile croissantów zapakowano nam w papier. To jak
spowiedź. Pełne skruchy przyznanie się do kulinarnych przewin. Ale niosące
ukojenie – przecież ogromny strażnik za kontuarem nie wypomni nam żadnego
ciastka, żadnej zbędnej kalorii. On dobrze wie jak to jest. Rozumie. Dlatego
nie sprawdza. Ufa bezgranicznie naszemu wyznaniu grzechów. Nie zagląda do
torebek, nie upewnia się, czy w środku nie znajduje się pięć, a nie cztery
croissanty. Ufamy sobie wzajemnie i potwierdzamy to, patrząc sobie w oczy. A
potem każdy odchodzi, rozgrzeszony. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Zajadam słodkiego pączka, pochłonięta oblepiającą mnie na
zewnątrz i w środku słodyczą, kiedy cichutki dzwoneczek zwiastuje pojawienie
się nowych gości. Szczupła kobieta o kasztanowych włosach wsuwa się do środka,
pchając przed sobą ciężki wózek. Na twarzy siedzącego na nim mężczyzny maluje
się uśmiech, kiedy tylko przekracza próg pasticcerii. Pracownicy witają się z
nim wylewnie, małżeństwo musi często tu zaglądać. Kobieta parkuje wózek przy
ostatnim stoliku pod ścianą i podchodzi do kontuaru złożyć zamówienie. Po
chwili między parą pojawiają się talerzyki z pączkami (w końcu dziś giovedì
grasso!), dwa kieliszki i butelka czerwonego wina. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
A. nie odzywa się, ja również milczę, ale wpatrujemy się w
nich jak urzeczeni. Są oboje u progu starości, mają twarze poorane
zmarszczkami, ale oczy… Oczy pozostały młode. Zazdroszczę im tej iskierki,
zazdroszczę na zapas, bo chciałabym ją donieść do własnej starości, a przecież
nie wiem, czy mi się to uda. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
I myślę sobie, patrząc na nich, że niczego więcej nie
trzeba: tylko tak właśnie żyć, by za trzydzieści lat wciąż z uśmiechem siadać
we dwoje przy stoliku, nie widzieć świata poza sobą nawzajem. I śmiało
opróżniać butelkę wina, chociaż ledwo minęło południe. Tylko tyle – więcej nic.</div>
Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9144696455719944236.post-7347363047904763722019-03-26T00:28:00.000+01:002019-03-26T00:28:13.350+01:00Na Sardynii<div style="text-align: justify;">
O czym marzy siedząca na wprost mnie dziewczyna, której twarzy przyglądam się bezkarnie, korzystając z faktu, że ucięła sobie krótką drzemkę między jedną a drugą stacją? Pociąg sunie niespiesznie w kierunku końcowego przystanku w Cagliari, a ja wpatruję się zafascynowana w jej lekko rozchylone, wilgotne, pociągnięte ciemnoczerwoną szminką usta. Śpi spokojnie, niewinnie, jakby to wcale nie było wyszarpane kilka minut snu pośród niewygód podróży, ale pełnoprawna sjesta po długim i sytym obiedzie. Przecież właśnie minęła piętnasta, cała wyspa pogrążona jest w dziwnym letargu, zawieszeniu, pachnącym jednak obietnicą życia, które już za chwilę, niedługo, na powrót wybuchnie. I ona, moja towarzyszka podróży, do tego życia pobiegnie, kołysząc szerokimi biodrami, oblepionymi tylko cienkim materiałem czarnych legginsów. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Ale jeszcze nie teraz - teraz patrzę jak światło tańczy na jej twarzy, jak układa tajemne wzory na jej gładkich policzkach, muska czoło w tym miejscu, w którym styka się ono z linią włosów. Ciężkie, proste, kruczoczarne pasma spływają kaskadą z upiętego na czubku głowy kucyka. W uszach błyszczą ogromne złote kółka. Mogłabym przysiąc, że od piętnastu lat nikt takich nie nosi, a tu raz po raz napotykam dziewczęta z kołyszącymi się przy każdym ruchu złotymi okręgami błyskającymi między pasemkami włosów. Słońce zagrywa ostro, mimo że to jeszcze luty, nawet nie wiosna. Nie ma w sobie jeszcze tej oślepiającej majowej białości, która czasem śni mi się po nocach, a którą pamiętam z neapolitańskich peregrynacji dawno temu. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Mojej towarzyszce jednak nie przeszkadza, zamknięte oczy chroni pod ogromnymi okularami przeciwsłonecznymi w brązowych oprawkach. Ale to tylko jedna strona medalu. Słońce, choć natarczywe, wciąż nie daje tyle ciepła, by wystarczyło do ogrzania wychłodzonych przedłużającą się zimą kości. Dziewczyna jest przezorna. Ma na sobie bluzę, na niej ramoneskę, a na wierzchu jeszcze futerko, które układa jej się miękko na ramionach. Wszystko w najczęściej występującym tutaj kolorze ubrań: czerni. Kolorze, który tak bardzo nie pasuje do błękitu bezchmurnego nieba nad nami, do bieli łopoczących żagli, do zimy, która tutaj jest wiosną. Tylko tutaj, nigdzie indziej, mężczyźni, których mijam na ulicy, są bardziej wielobarwni niż kobiety. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
A potem spacerujemy po Cagliari i niczego więcej do szczęścia mi nie potrzeba. Tylko tych prostych przyjemności, które chłonę łapczywie. Słońce, rozgrzane, wąskie uliczki, zapach morza niesiony z wiatrem, najlepsze pod słońcem lody, ściekające po palcach słodkimi strużkami, czas, którego nikt nie mierzy, który nie ucieka, który jest. A potem go nie będzie. Ale teraz jest - i tylko to się liczy. To chcę sobie przypomnieć i to chcę stąd wywieźć ponownie, pamiętać przez jakiś czas, by zwolnić, by rozkoszować się drobiazgami, by po prostu być. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Powracam do znajomej melodii języka, do radosnych dźwięków, które wibrują na wargach i wdzięcznie rozlewają się w powietrzu. Z każdym dniem poczynam sobie coraz śmielej, nie odpuszczam, nie daję się złapać na przynętę angielskiego. Tutaj używam tylko włoskiego, buduję w głowie krągłe frazy, które potem z zachwytem wypowiadam. Przecież jesteśmy we Włoszech. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Ale prawda jest taka, że jesteśmy i nie jesteśmy zarazem. Podążam za tą sprzecznością, która pozwala dostrzec więcej. A jednocześnie nie chcę tworzyć żadnych wzorów, formułować wniosków, ferować wyroków. Niczego tu nie zobaczę w całości, nie dotknę żadnego sensu, jestem tylko gościem na chwilę krótką jak mgnienie oka, mogę się tylko uśmiechać i patrzeć.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Zresztą: jak to uchwycić? Czym jest Sardynia? Gdzie jest naprawdę? Co ją od kontynentalnych Włoch oddziela, co różni? Przecież nie istnieje w ogóle taki konstrukt: Włochy. Każdy, kto był choć raz w dwóch jego zakątkach tak różnych jak na przykład Florencja i Neapol wie, że o podobieństwa czasem trudniej niż o różnice. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Jesteśmy więc na Sardynii. Jemy sardyńskie potrawy, pijemy sardyńskie wino, wędrujemy po plażach, zwiedzamy nadmorskie kurorty i zapomniane miasteczka ukryte gdzieś w górach. Wsłuchuję się w rozmowy, które toczą się na ulicach. Im dalej w głąb wyspy, tym częściej włoski ustępuje bardziej ostremu i chrapliwemu sardyńskiemu. Chłonę go łapczywie, choć niewiele rozumiem, zaledwie pojedyncze słowa. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
A potem jedziemy do Carbonii i, dobry Boże, to chyba najdziwniejsza z naszych wycieczek. Jesteśmy tysiące kilometrów od domu i nagle jesteśmy znów w domu, bo na wyżynnym terenie wyrastają kopalniane zabudowania. Nieczynne szyby przywodzą na myśl tak dobrze znany krajobraz. A kiedy wchodzimy do małego modernistycznego kościółka na rynku w Carbonii, swojskość uderza ze zdwojoną siłą, bo oto w ołtarzu głównym stoi stateczna figury świętej Barbary, której opieki tutaj potrzebują tak samo jak na Górnym Śląsku. Jest pusto i bardzo cicho. Miasteczko umiera. Umiera, odkąd przestano wydobywać tu węgiel. Zostały wspomnienia, pamięć przeszłości i kilka szybów, wokół których spacerujemy niespiesznie. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9144696455719944236.post-89484712627050961212018-11-27T12:37:00.000+01:002018-11-27T12:37:00.174+01:00O kawiarniach, których nie ma<br />
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
W Vete-Katten przypominam sobie, jak bardzo lubię kawiarnie.
Te prawdziwe, takie, jakich w Polsce nie ma w ogóle – zjadł je poprzedni
ustrój, a potem, mimo że mogłyby, nie wróciły do łask, bo ludzie zapomnieli
jaka to przyjemność: siedzieć przy kawiarnianym stoliku. Więc nie ma ich w
Polsce, w Polsce są tylko modne hipsterskie kawiarnie, w których pija się flat
white’y, dripy, chemexy i aeropressy i pochłania się wegańskie tarty, które zdecydowanie zbyt często smakują jak rozmokła pilśniowa płyta. A w Sztokholmie kawiarnie są, tak jak są w całej Szwecji, i
jak są w Austrii, i na Węgrzech. </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://3.bp.blogspot.com/-UmI3DhIifGE/W_0rqlT4g-I/AAAAAAAAJjg/n1rSJkIsnUAzhPFP-Ar3ipPShPTJUr4lgCLcBGAs/s1600/20181121_182013.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em; text-align: justify;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="778" height="320" src="https://3.bp.blogspot.com/-UmI3DhIifGE/W_0rqlT4g-I/AAAAAAAAJjg/n1rSJkIsnUAzhPFP-Ar3ipPShPTJUr4lgCLcBGAs/s320/20181121_182013.jpg" width="155" /></a></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
I w tych prawdziwych kawiarniach od rana do
wieczora przesiadują ludzie w każdym wieku; są starsze panie szczebiocące nad
porcelanowymi talerzykami ze słodkimi bułeczkami cynamonowymi; są pary, które
niewiele do siebie mówią, ale stykają się kolanami pod malutkimi stolikami; są
ojcowie z maluchami w wózkach albo w nosidełkach, popijający kawę między jedną
a drugą łyżeczką posiłku, który trafia do gaworzących buzi; są nastolatki,
niektóre ledwie przekraczające granicę owych nastu lat, grupowo i w skupieniu
pochylone nad ekranikiem telefonu albo niechętnie wyjmujące z plecaka książki z
zadaniami, które czekają na odrobienie. Poza nimi – w ich nieszczęsnym
położeniu – nikt tutaj nie pracuje. Nie ma otwartych laptopów, dzwoniących telefonów
ani sprzyjającej skupieniu ambientowej muzyki. Żadna elektronika nie
zmieściłaby się na tych okrągłych marmurowych blatach nieco jedynie większych
od obiadowego talerza. I dobrze. Zamiast tego jest gwar rozmów, atmosfera
rozleniwienia i kręcące w nosie aromaty świeżej kawy i słodkich, maślanych
ciastek.</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal">
<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Odpoczywam, patrząc na ten radosny chaos wokół mnie.
Odpoczywam, zajadając kolejne ciastko pachnące kardamonem, świętami i czymś
przyjaźnie bezpiecznym. Odpoczywam, popijając kolejną filiżankę kawy. Zwykłej
kawy z przelewowego ekspresu – takiej domowej, codziennej, bez fajerwerków i
odpowiedniej kwasowości. Odpoczywam, oddzielona ogromnymi oknami od chłodu i
zapadającego zmierzchu.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://4.bp.blogspot.com/-1BuWr5w6ols/W_0sDCec7aI/AAAAAAAAJjo/UFY-HfapkX4fI6VOvI2P3gDQiVKY114AgCLcBGAs/s1600/20181121_181903.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em; text-align: justify;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="778" height="320" src="https://4.bp.blogspot.com/-1BuWr5w6ols/W_0sDCec7aI/AAAAAAAAJjo/UFY-HfapkX4fI6VOvI2P3gDQiVKY114AgCLcBGAs/s320/20181121_181903.jpg" width="155" /></a></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Mężczyzna, który wchodzi do kawiarni, od razu przykuwa
uwagę. A w zasadzie robi to za niego świadomie dobrany szalik o intensywnie
ceglastym odcieniu. Tylko tyle – reszta to do bólu poprawny zestaw starszego
pana, grubo po sześćdziesiątce – a więc szarozielona kurtka, kraciasta koszula,
ciemnozielona welurowa kamizelka, jasne chinosy i brązowe, skórzane buty. Tylko
ten szalik wybija z rytmu. Kłóci się. Nie daje spokoju. Gdyby nie ten szalik,
może bym go przeoczyła, a tak – wodzę za nim wzrokiem, ciekawa, po co
przyszedł, czy na kogoś czeka, z kim się tu spotka. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Widzę więc, jak podchodzi do kontuaru, aby złożyć
zamówienie. Widzę, jak podąża do wolnego stolika ze smukłym kieliszkiem
szampana w dłoni. Jak zdejmuje kurtkę i ceglasty szalik. Jak stawia przed sobą
kieliszek opada na miękkie siedzenie. Przypatruję się jego rysom twarzy. Nie
jest smutny, raczej melancholijny. Gdyby był smutny nie zamówiłby pewnie
kieliszka szampana w gwarnej kawiarni, ale poszedłby do pubu upić się stanowczo
i do samego końca. Zamiast tego sączy swojego szampana, zapatrzony nieobecnym
wzrokiem w coś, czego nie mogę dostrzec ani ja, ani nikt wokół, ale on to
widzi, widzi to wyraźnie i mocno, i właśnie z tego powodu ten szampan, ta
melancholia, to wszystko. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
I nie ma żadnej puenty, bo w życiu zdarzają się one
niezmiernie rzadko. Jest zamiast tego zwyczajna kolej rzeczy: jego pusty
kieliszek, moja pusta filiżanka. A potem się rozchodzimy, każdy w swoją stronę,
po tym jak nigdy się nie spotkaliśmy. <o:p></o:p></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9144696455719944236.post-62655826623213250072018-11-11T16:08:00.000+01:002018-11-27T12:37:09.875+01:00Pięciu braci i Wielka Wojna<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal">
<div style="text-align: justify;">
Było ich pięciu braci. <span lang="EN-GB" style="mso-ansi-language: EN-GB;">Johann, Joseph, Anton, Karl i Michael. </span>Karl Waleczek na wojnę nie
poszedł – jego fach okazał się zbyt przydatny, by odrywać go od pracy. Tramwaje
między Kattowitz OS a Beuthen OS musiały jeździć cały czas, nie mogły pozwolić
sobie na przestój, nawet wtedy. Zresztą wojna toczyła się daleko, dlaczego więc
miałaby ingerować w rozkład jazdy tramwaju do Beuthen OS. Karl wychodził więc
codziennie ze swojego mieszkania na Moltkestra<span style="mso-bidi-font-family: Calibri; mso-bidi-theme-font: minor-latin;">ße 85 w Kattowitz i szedł do pracy. W
tym czasie jego bracia próbowali nie dać się zabić, uwięzieni gdzieś na froncie
Wielkiej Wojny. Anton miał więcej szczęścia: oddał w ofierze tylko jedną nogę.
Niewiele za cenę biletu powrotnego. Joseph szczęścia miał mniej, bo w
rodzeństwie nigdy niczego nie ma po równo, i za ojczyznę – swoją, cudzą,
ukochaną, znienawidzoną, kto to dzisiaj wie? – oddał życie. <o:p></o:p></span></div>
</div>
<div class="MsoNormal">
<div style="text-align: justify;">
<span style="mso-bidi-font-family: Calibri; mso-bidi-theme-font: minor-latin;"><br /></span></div>
</div>
<div class="MsoNormal">
<div style="text-align: justify;">
<span style="mso-bidi-font-family: Calibri; mso-bidi-theme-font: minor-latin;">Odtąd było ich czterech. I jedna noga mniej. <o:p></o:p></span></div>
</div>
<div class="MsoNormal">
<div style="text-align: justify;">
<span style="mso-bidi-font-family: Calibri; mso-bidi-theme-font: minor-latin;"><br /></span></div>
</div>
<div class="MsoNormal">
<div style="text-align: justify;">
<span style="mso-bidi-font-family: Calibri; mso-bidi-theme-font: minor-latin;">Karl wciąż codziennie wychodził do pracy, choć po paru latach
przestał być Karlem, a stał się Karolem. I nie wychodził już z kamienicy przy
Moltkestraße – odtąd patronował mu Mickiewicz, mimo że zatrzaskiwał za sobą
wciąż te same drzwi, wokół których odłaził ten sam tynk. Tyle że teraz jeździł
tramwajem z Katowic do Piekar, wciąż przez Beuthen OS, ale tam nikt już nie
wsiadał, ani nie wysiadał, bo tramwaje plombowano podczas przejazdu przez obce
naraz ziemie. A potem Karol, już nie Karl, tylko Karol, ożenił się z Klarą Świergot,
która był już odtąd Klarą Waleczek, i Klara zamieszkała z nim w niewielkiej
suterenie na Mickiewicza 108, w Katowicach. I jeździł Karol z Klarą w
odwiedziny do jej sióstr, do Gleiwitz OS, bo tam mieszkały. I za każdym razem
kontrola, papiery, cel wizyty, te same nudne procedury, choć przecież parę lat
wcześniej jeździł do Gleiwitz OS kiedy tylko chciał i nikt go o powody żadne
nie pytał. <o:p></o:p></span></div>
</div>
<div class="MsoNormal">
<div style="text-align: justify;">
<span style="mso-bidi-font-family: Calibri; mso-bidi-theme-font: minor-latin;"><br /></span></div>
</div>
<div class="MsoNormal">
<div style="text-align: justify;">
<span style="mso-bidi-font-family: Calibri; mso-bidi-theme-font: minor-latin;">A potem znów przyszedł taki dzień, w którym Karol wychodząc z domu
stał się na powrót Karlem, znów mieszkał przy </span>Moltkestra<span style="mso-bidi-font-family: Calibri; mso-bidi-theme-font: minor-latin;">ße 85 i
znów szedł do swojej pracy, bo tramwaje musiały jeździć bez przerw, zresztą
wtedy już wszyscy byli jakby bardziej przygotowani; już to przećwiczyli. Znowu
wojna. <o:p></o:p></span></div>
</div>
<div class="MsoNormal">
<div style="text-align: justify;">
<span style="mso-bidi-font-family: Calibri; mso-bidi-theme-font: minor-latin;"><br /></span></div>
</div>
<div class="MsoNormal">
<div style="text-align: justify;">
<span style="mso-bidi-font-family: Calibri; mso-bidi-theme-font: minor-latin;">Anton również został w domu, bez nogi nie nadawał się na front.
Ale Michael miał dwie zdrowe ręce i dwie zdrowe nogi – mógł więc ruszyć bez
ociągania w objęcia wojny. A ta postanowiła już go z tych objęć nie wypuścić. </span><o:p></o:p></div>
</div>
<div class="MsoNormal">
<div style="text-align: justify;">
<span style="mso-bidi-font-family: Calibri; mso-bidi-theme-font: minor-latin;"><br /></span></div>
</div>
<div class="MsoNormal">
<div style="text-align: justify;">
Odtąd było ich trzech. I jedna noga mniej. <o:p></o:p></div>
</div>
<div class="MsoNormal">
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
</div>
<div class="MsoNormal">
<div style="text-align: justify;">
A potem – choć wydaje się to przecież nieprawdopodobne, Karl
znów stał się Karolem, i jako Karol Waleczek dożył swoich dni w domu przy
Gliwickiej 169. Chociaż od 1910 roku nie wyprowadził się ani razu. To ojczyzna
bezustannie wprowadzała i wyprowadzała się z jego życia, zabierając przy okazji
ukochanych braci. Klarze zabrała też siostry, które w 1945 wyjechały – jedna do
Berlina, druga jeszcze dalej na zachód Niemiec. <o:p></o:p></div>
</div>
<div class="MsoNormal">
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
</div>
<div class="MsoNormal">
<div style="text-align: justify;">
O wojnie, ani tej pierwszej, ani drugiej, Karol wiele nie
mówił. Zresztą: w ogóle wiele nie mówił. Miał szczęście? Dwa razy ominął go
rozwścieczony żelazny potwór pochłaniający miliony ofiar. Ale czy to na pewno
szczęście? <o:p></o:p></div>
</div>
<div class="MsoNormal">
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
</div>
<div class="MsoNormal">
<div style="text-align: justify;">
Chcę wierzyć, że tak, bo inaczej nie mogłabym tego
wszystkiego pisać. Gdyby te pieprzone tramwaje nie były tak ważne dla porządku
wszechświata, Karol z pewnością poszedłby na wojnę. Pierwszą albo drugą, albo
nawet na obie. A wtedy w mieszkaniu przy Moltkestra<span style="mso-bidi-font-family: Calibri; mso-bidi-theme-font: minor-latin;">ß</span>e 85 nie urodziłaby się w 1941
roku moja babcia. I nic nie byłoby tak samo. Ale nie wiem. Zupełnie nie wiem. <o:p></o:p></div>
</div>
<div class="MsoNormal">
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
</div>
<div class="MsoNormal">
<div style="text-align: justify;">
Dziś myślę przede wszystkim o tej pierwszej, Wielkiej
Wojnie, która takim strasznym cieniem położyła się na całej Europie. Myślę o
Josephie Waleczku i wielu, wielu jemu podobnych. O tej wojnie, o której w
Polsce mówi się niewiele, samymi pustymi sloganami. Minęło sto lat, a przecież
ta wojna jest w jakiś sposób wciąż żywa, wciąż obecna w przestrzeni, wciąż
ustawia optykę myślenia. Na Górnym Śląsku nie brakuje pomników upamiętniających
poległych w latach 1914-1918. Choć najpierw intensywne starania w tym zakresie
podejmowała Armia Czerwona, a potem przesiedlona na Ziemie Odzyskane ludność,
to jednak nie wszystkie pomniki udało się zniszczyć albo przerobić na obeliski
upamiętniające tysiąclecie chrztu Polski, Sybiraków albo Orlęta Lwowskie.<o:p></o:p></div>
</div>
<div class="MsoNormal">
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
</div>
<div class="MsoNormal">
<div style="text-align: justify;">
Trochę ich pozostało. W niektórych miejscach towarzyszą im
dołożone kilkanaście lat później tablice z nazwiskami poległych w drugiej
wojnie światowej. Te listy są zawsze okrutnie długie, a co najgorsze –
powtarzalne. Jedna wojna zabierała ojców, druga synów. Starszych i młodszych
braci. <o:p></o:p></div>
</div>
<div class="MsoNormal">
<div style="text-align: justify;">
W takich miejscach warto też zajrzeć na cmentarz. Kiedy
jesteśmy akurat na nieprzesiedlonej części Górnego Śląska, często znajdujemy
wtedy nagrobki żon i matek. Żyjących długie, długie lata w samotności. Matek,
które pochowały synów. Wdów, które rozstały się z mężami często zaledwie kilka
lat po ślubie. Na tym przesiedlonym Śląsku częstszy jest widok odwrotny. Nagrobki
poległych ojców i synów – jak w Ziębicach, gdzie na cmentarzu trafiłam na
nagrobek Rudolfa Junga, burmistrza ówczesnego Münsterbergu, który w czasie
Wielkiej Wojny pochował czterech synów. Sam Wielką Wojnę przeżył, będąc na
froncie, i zmarł dopiero w 1930 roku, dożywszy 76 lat. A obok puste miejsce,
nigdy nie wypełnione, czekające na inskrypcję dotyczącą żony i matki. Te żony i
matki w 1945 wyjeżdżały, często wbrew swojej woli, i zostawał po nich tylko ten
pusty kawałek granitu. <o:p></o:p></div>
</div>
<div class="MsoNormal">
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
</div>
<div class="MsoNormal">
<div style="text-align: justify;">
Ale nie chodzi tu przecież tylko o Śląsk. Najmniej tym razem
chodzi o Śląsk, a raczej o jakąś uniwersalną, chociaż wciąż wymykającą się
prawdę. Te same pomniki poległych w Wielkiej Wojnie znaczą swoim piętnem miasta
i wsie w całej Europie. Nigdy nie potrafię przejść obok nich obojętnie.
Wszystkie w jakiś przedziwny sposób we mnie pozostają. Londyn, Edynburg,
Kinghorn, Porto, Ponta Delgada, Wiedeń, Grinzing, Falkenstein, Ziębice,
Prudnik, Biała…<o:p></o:p></div>
</div>
<div class="MsoNormal">
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
</div>
<div class="MsoNormal">
<div style="text-align: justify;">
„W spojrzeniu wstecz fronty stapiają się ze sobą –
przeciwnicy zdają się być osaczani przez wspólne niebezpieczeństwa, silniejsze
niż wola dowódcy i odwaga jednostki: materiał jest zbyt potężny, nawet ziemia
staje się wulkaniczna, a ogień zagraża już zniszczeniem nie tej czy innej
jednostki, lecz zarówno przyjaciela, jak i wroga. Wówczas, kiedy wciskaliśmy
się w leje, wydawało nam się, że człowiek jest silniejszy niż materiał. Okazało
się to złudne” – mówił Ernst J<span style="mso-bidi-font-family: Calibri; mso-bidi-theme-font: minor-latin;">ü</span>nger, wojownik stalowych burz, 24
czerwca 1979 pod Verdun, zaproszony na uroczystości upamiętniające ofiary
Wielkiej Bitwy. <o:p></o:p></div>
</div>
<div class="MsoNormal">
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
</div>
<div class="MsoNormal">
<div style="text-align: justify;">
I dalej: „Człowiek niewiele uczy się od historii – w przeciwnym
razie los oszczędziłby nam drugiej wojny światowej, podobnie jak niektórych
innych zdarzeń. (…) Kiedy rozmyślamy o konfliktach, które nas trapią, nasuwa
się pytanie: czyż nie powinniśmy, odtąd w skali globalnej, zaczynać od tego
samego miejsca, do którego zmierzaliśmy okrężnymi drogami i do którego wiodło
nas tyle ofiar?”<o:p></o:p></div>
</div>
<div class="MsoNormal">
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
</div>
<div class="MsoNormal">
<div style="text-align: justify;">
Pomyślcie o nich dzisiaj. Chwała wojownikom bez względu na
to, za jaką sprawę polegli, jak to mawiał Książę Piechoty. <o:p></o:p></div>
</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9144696455719944236.post-56249760641526603462017-12-30T16:38:00.000+01:002017-12-30T16:38:26.890+01:007 najlepszych książek 2017 roku<div style="text-align: justify;">
Zanim cokolwiek napiszę o książkach, muszę uprzedzić, że to będzie lista bardzo subiektywna. Nie wątpię, że w minionym roku ukazały się także inne książki, które równie mocno zasługują na miano tych najlepszych. Rzecz w tym, że nie sposób przeczytać wszystko, zwłaszcza, że przecież oprócz nowości wciąż pozostaje do przeczytania tak wiele spośród książek wydanych wcześniej. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Siedem, które wybrałam, to książki, które w minionym roku wywarły na mnie największe wrażenie – mała część tej niemal pół setki, którą udało mi się przeczytać w ostatnich dwunastu miesiącach. Piszę o nich, bo o dobrych książkach warto mówić głośno, warto o nich myśleć, warto do nich wracać i warto zarażać nimi innych. A zatem siódemka (wszystkie wydane w 2017 roku): </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<b>1.<span style="white-space: pre;"> </span>Colson Whitehead, Kolej podziemna (wyd. Albatros)</b></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Wydawało się, że o niewolnictwie w Ameryce powiedziano już wszystko. I wtedy dostaliśmy do rąk <i>Kolej podziemną</i> Colsona Whiteheada i okazało się, jak bardzo się myliliśmy. Whitehead sprawia, że będąc białym człowiekiem, nie sposób nie odczuwać podczas lektury wstydu i żalu z powodu przeszłości, w której odegraliśmy tak okrutną rolę. Przedstawiając nam historię Cory, zbiegłej z plantacji niewolnicy, na nowo definiuje swoją opowieścią takie pojęcia jak determinacja, solidarność, upór i człowieczeństwo. Na szczególną uwagę zasługuje także zmyślny zabieg, polegający na dosłownym potraktowaniu kolei podziemnej – faktycznie istniejącej, stworzonej przez abolicjonistów, sieci przerzutowej zbiegłych czarnych niewolników – ożywia on powieść i pozwala jeszcze lepiej pokazać różnice między poszczególnymi stanami – przystankami w podróży Cory. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjdrFuEzsiVJqYFWRslA1UMvpX5i1xUYWEPXCecF5CYb9dL2en3THVZBeOPPFracssDEJT-UWjplt7ULc9qGSwwQa5_25xvd0zdoiP2Qt7elb6UpAWufnInd7QdRwe_YlU86RbRORRbRoE/s1600/kolej.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1035" data-original-width="1600" height="411" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjdrFuEzsiVJqYFWRslA1UMvpX5i1xUYWEPXCecF5CYb9dL2en3THVZBeOPPFracssDEJT-UWjplt7ULc9qGSwwQa5_25xvd0zdoiP2Qt7elb6UpAWufnInd7QdRwe_YlU86RbRORRbRoE/s640/kolej.JPG" width="640" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<b>2.<span style="white-space: pre;"> </span>Ernst Jünger, Szklane pszczoły (wyd. Ha!art)</b></div>
<div style="text-align: justify;">
<b><br /></b></div>
<div style="text-align: justify;">
Niewielu jest tak wyrazistych, a przy tym niełatwych do sklasyfikowania pisarzy jak Jünger. I potrzebujemy go dzisiaj może nawet bardziej niż kiedykolwiek – wrażliwego obserwatora rzeczywistości, a przy tym jej nieustannego kontestatora. <i>Szklane pszczoły</i> to powieść fantastyczna, której clou stanowią rozważania na temat zagrożeń, jakie niesie ze sobą postęp techniczny, stopniowo wypierający świat natury. Napisana równo sześćdziesiąt lat temu, uderza zaskakującą aktualnością, jednocześnie uświadamiając, z iloma ważnymi sprawami wciąż nie zdołaliśmy się uporać i obnażając naszą bezradność wobec pędu ku Nowemu. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEje7vYh6xmyv9oi78DigJ-H550IzUTNo0Ox0h2oiW09c8aV0HDzGqxHVexVpF-OEik7Shex0S6T9eJ_G2NRCvZBrNtBDLEZjVEnJxKaox0mZlGAYXxiDWxc7Z-jYVeKdf7UXKAcPgglZpM/s1600/pszczoly.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1064" data-original-width="1600" height="424" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEje7vYh6xmyv9oi78DigJ-H550IzUTNo0Ox0h2oiW09c8aV0HDzGqxHVexVpF-OEik7Shex0S6T9eJ_G2NRCvZBrNtBDLEZjVEnJxKaox0mZlGAYXxiDWxc7Z-jYVeKdf7UXKAcPgglZpM/s640/pszczoly.JPG" width="640" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<b>3.<span style="white-space: pre;"> </span>Nathan Hill, Niksy (wyd. Znak)</b></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<i>Niksy</i> to powieść, od której nie sposób się oderwać. Mimo swoich sporych rozmiarów, jest książką, którą dosłownie się pochłania. To przede wszystkich opowieść o relacjach między ludźmi. O ich ogromnej sile rażenia i bezradności człowieka zderzonego ze stratą. „To, co kochasz najbardziej, kiedyś zrani cię najmocniej”, brzmi myśl przewodnia tej książki. Niksą jest ten, kto zada ci śmiertelny cios. W przypadku Samuela, głównego bohatera powieści, jest nią jego matka, która wdziera się z powrotem w jego życie po dwudziestu latach nieobecności. Autor rewelacyjnie opisuje amerykańską rzeczywistość – tę sprzed rewolucji seksualnej, jak i współczesną, ale jeszcze lepiej idzie mu odtwarzanie przeżyć człowieka odrzuconego, zranionego i naznaczonego na całe życie opuszczeniem z dzieciństwa. A w tle Wietnam, Irak, gry komputerowe, amerykańska prowincja, media, konsumpcjonizm, literatura i wiele, wiele innych. Słowem: powieść z prawdziwego zdarzenia. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi_c5SmfykDRSDnHL6zuX8mjQidLs3RZwiNwM1LSe75X3uJx8N71LOrRANA4P_6uMRY6bKSz__oKufoh0TURpH1pnmskzc_oVARz_uo6BtPWtD7xlJEIqowMUKRMN2VpF9V1tdf3fXdLa8/s1600/niksy.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1052" data-original-width="1600" height="420" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi_c5SmfykDRSDnHL6zuX8mjQidLs3RZwiNwM1LSe75X3uJx8N71LOrRANA4P_6uMRY6bKSz__oKufoh0TURpH1pnmskzc_oVARz_uo6BtPWtD7xlJEIqowMUKRMN2VpF9V1tdf3fXdLa8/s640/niksy.JPG" width="640" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<b>4.<span style="white-space: pre;"> </span>Monika Sznajderman, Fałszerze pieprzu (wyd. Czarne)</b></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Monika Sznajderman napisała wyjątkową książkę o polsko-żydowskiej historii rodzinnej, o zapomnieniu, przemilczeniach i pamięci. O porządkach, które czasem bywają nieuzgadnialne. I o wrażliwości, które pozwala to wszystko w sobie zebrać i pogodzić.<i> Fałszerze pieprzu </i>nie są książką historyczną, lecz intymną, ale o historii mówią być może więcej niż opasłe specjalistyczne opracowania. Ta książka to cudowna odtrutka na rzeczywistość, w której tak wiele opiera się na uproszczeniach, przeinaczeniach i szafowaniu sądami. W <i>Fałszerzach pieprzu</i> nic nie jest oczywiste…</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjoyLirLUeoeST-PPuKk0duoll0LdzzLxDIBU9QErluf5T05o0PQWVEiBT1hU1tucDyyJYDyq9CVGfMtj0sucFrOxfcsM8GBe59UBDei3Td095SEFK_2bYtKroX0L829zbIv_d6-7XCY0c/s1600/falszerze.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1054" data-original-width="1600" height="420" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjoyLirLUeoeST-PPuKk0duoll0LdzzLxDIBU9QErluf5T05o0PQWVEiBT1hU1tucDyyJYDyq9CVGfMtj0sucFrOxfcsM8GBe59UBDei3Td095SEFK_2bYtKroX0L829zbIv_d6-7XCY0c/s640/falszerze.JPG" width="640" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<b>5.<span style="white-space: pre;"> </span>Leonard Cohen, Księga miłosierdzia (wyd. Rebis)</b></div>
<div style="text-align: justify;">
<b><br /></b></div>
<div style="text-align: justify;">
Trzydzieści trzy lata czekaliśmy na ukazanie się tej książki w Polsce. To zaskakująco sporo, biorąc pod uwagę popularność, jaką cieszył się w naszym kraju kanadyjski bard. <i>Księga miłosierdzia</i> to zbiór pięćdziesięciu współczesnych psalmów, autorstwa Cohena, utrzymanych w biblijnej poetyce, lecz uderzających swoją emocjonalnością. Pieśni te przesycone są gniewem, bezradnością, strachem, zwątpieniem, ale i nadzieją, zaufaniem i ogromną wiarą. „Nie wiedząc dokąd iść, idę do ciebie. Nie wiedząc, w którą stronę się zwrócić, zwracam się do ciebie. Nie wiedząc, jak mówić, mówię do ciebie. Nie wiedząc, czego się trzymać, przywiązuję się do ciebie”. To zbiór do powolnej kontemplacji, do smakowania każdego kolejnego psalmu i obracania w głowie bogactwa znaczeń i symboli, które Cohen wplata w swoje frazy. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjYqpTDvnkflCkyV-LTy578pxs_Tz3ZK1wRxAgKIXeCjXb9Pmd2m-wNjwMGQyuT2vhZp4noPHFSjKPrz8hckgJcnZOKgRTwiaiTSrnvf68Hy9_hsbjRcgPmrQ4rdxA7T84BQi76LYFCgXI/s1600/ksiega.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1064" data-original-width="1600" height="424" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjYqpTDvnkflCkyV-LTy578pxs_Tz3ZK1wRxAgKIXeCjXb9Pmd2m-wNjwMGQyuT2vhZp4noPHFSjKPrz8hckgJcnZOKgRTwiaiTSrnvf68Hy9_hsbjRcgPmrQ4rdxA7T84BQi76LYFCgXI/s640/ksiega.JPG" width="640" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<b>6.<span style="white-space: pre;"> </span>Renata Lis, Lesbos (wyd. Sic!)</b></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Literatura, którą tworzy Renata Lis jest wielką przygodą, wielką wędrówką i wielkim rozdarciem pomiędzy Wschodem i Zachodem. A każda jej książka przynosi niesamowite pokłady nowych refleksji. Niezwykła jest jej zdolność totalnego wejścia w temat, który porusza, skrupulatność i drobiazgowość, z jaką portretuje i dokumentuje rzeczywistość. <i>Lesbos </i>to opowieść o miłości, wykraczającej poza nadane jej ramy, o miłości rozumianej daleko szerzej niż jej hetero- czy homo- odmiany. O miłości, która rodzi wrażliwość, otwartość i niezgodę na zastaną rzeczywistość. Być może dlatego najbardziej wstrząsająco wybrzmiewa ostatnia część książki, w której Renata Lis opisuje swoją podróż na Lesbos – wysepkę, przez którą przewinęło się już pół miliona uchodźców – która uświadamia jak łatwo można znaleźć się po „niewłaściwej” stronie muru, zwanego wykluczeniem. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg_kpKr6vq08XUnlg4aqTlPZi1wmtZ9zkxT5_2KqL5zqsNsm6i-Usx-QbWgZr-0vmMEUMA9nmZY087iY1JBi-7XYHXHYHzpsPan-PWF5ghV-3-5Ih9BBM32B7SF-rkXRg_WxQlSrktrgVM/s1600/lesbos.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1037" data-original-width="1600" height="414" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg_kpKr6vq08XUnlg4aqTlPZi1wmtZ9zkxT5_2KqL5zqsNsm6i-Usx-QbWgZr-0vmMEUMA9nmZY087iY1JBi-7XYHXHYHzpsPan-PWF5ghV-3-5Ih9BBM32B7SF-rkXRg_WxQlSrktrgVM/s640/lesbos.JPG" width="640" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<b>7.<span style="white-space: pre;"> </span>Michał Cichy, Pozwól rzece płynąć (wyd. Czarne)</b></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Z tą książką rozpoczynałam ten rok – dzisiaj do niej wracam. Niezbyt obszerna, kilkudziesięciostronnicowa opowieść Cichego jest jak głęboki oddech uspokojenia. To pochwalna pieśń na cześć życia w jego najbardziej zwykłych i codziennych aspektach takich jak zmywanie, parzenie herbaty czy spacer z psem. Michał Cichy jest człowiekiem wielkiej zgody i harmonii – zgody na rzeczywistość i harmonii ze światem. I każda ze stron jest tego dowodem. Chce się podążyć tą ścieżką, bo wraz z lekturą przychodzi przekonanie, że tak jest łatwiej, lepiej, a przy tym pełniej. Chcieć mniej, cieszyć się prostymi rzeczami, uczciwie pracować. Tyle. Tylko tyle i aż tyle. Jeśli po przeczytaniu tej książki nie spojrzysz z zachwytem na świat, to prawdopodobnie nie zrobisz tego nigdy. Pozwól rzece płynąć… </div>
Bernadetahttp://www.blogger.com/profile/15602817043436386519noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-9144696455719944236.post-45506909103652195292017-08-02T14:34:00.001+02:002017-08-02T14:34:56.837+02:00O załęskiej alternate history i "Dygocie" Małeckiego, czyli o literaturze i stereotypach<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Pewna dziennikarka napisała, że w
potraktowałam w „Terapeutce” Śląsk bardzo stereotypowo. Że jak zaniedbane
dzieci, trudne rodziny i patologia, to musi być bytomski Bobrek. Chciałabym
uderzyć się w pierś, powiedzieć <i>mea
maxima culpa, </i>nigdy nie byłam na Bobrku, może tam faktycznie jest inaczej,
napisałam tylko na podstawie internetowego researchu i zasłyszanych plotek –
przepraszam. Chciałabym, naprawdę, ale nie mogę – bo to prawda. Bo wszystko, co
napisałam o Bobrku i Załężu to prawda. I oczywiście, mogłabym potraktować
sprawę mniej „stereotypowo”, wybrać sobie rudzki Orzegów, świętochłowickie
Lipiny albo Chorzów Batory, ale nie zmienia to faktu, że ta historia do Bobrka
pasuje. Jest mi przykro, że ta przestrzeń została tak skrzywdzona, że kolejne
zamykane kopalnie, huty i zakłady przemysłowe zostawiły po sobie krajobraz
pełen bólu, blizn i niesprawiedliwości, ale milcząc o tym w książce wcale tego
nie zmienię. </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Niejednokrotnie zabierałam głos,
czytając bzdury na temat Załęża. Nie zgadzam się z wieloma twierdzeniami o tym,
jaka to niebezpieczna dzielnica. Przez dwadzieścia osiem lat mojego życia ani
razu nie zostałam zaczepiona na ulicy, ani razu nie poczułam się zagrożona,
nikt mnie nie okradł ani nie pobił. Widziałam za to masę smutnych,
niezaopiekowanych dzieci. Widziałam kilkuletnie brzdące, zaciągające się
papierosami, nastolatków, którzy nie umieli zbudować zdania bez przekleństw,
niemowlaki pod opieką siedmio-, ośmioletnich sióstr i braci. Nie tylko
widziałam, ale i z nimi pracowałam: w świetlicy, na ulicy, na wakacyjnych
obozach. </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Bardzo chciałabym, żeby było
inaczej. Chciałabym napisać powieść, w której na Załężu jest więcej knajp niż
szmateksów, w której młodzi ludzie wprowadzają się do świeżo wyremontowanych
apartamentów w zrewitalizowanych familokach, ceniąc sobie bliskość centrum
miasta i jednoczesny spokój przedmieść. Tylko że to musiałaby być uchronia,
dzieło z gatunku alternate history, w którym Śląsk mógłby być drugim Zagłębiem
Ruhry. Ale nie jest – niezależnie od tego jak intensywnie będziemy zaklinać
rzeczywistość. Fakty pozostają faktami. </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Kiedy idę do Biedronki po zakupy,
zwykle jestem jedyną osobą w kolejce do kasy, która nie kupuje
wysokoprocentowych alkoholi, niezależnie od tego czy jest wieczór czy ledwie
dziewiąta rano. Ma to jednak swoje plusy – choć raczej takie słodko-gorzkie. W
zestawieniu z alkoholem książki i płyty nie są zwykle towarem pierwszej
potrzeby na Załężu, stąd niejednokrotnie zdarzało mi się z tego korzystać i
oprócz pieczywa przynosiłam do domu także niezłą literaturę z półek opisanych
„9.99”. Tak było również ostatnio, kiedy stałam się szczęśliwą posiadaczką
„Dygotu” Jakuba Małeckiego. </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Pierwszy tekst Małeckiego
przeczytałam chyba w antologii „Pożądanie” i było to opowiadanie „Mam na imię
Agata”. Opowiadanie krótkie, ale tak sugestywne, że do dzisiaj pamiętam je ze
szczegółami, mimo że od lektury minęły ponad cztery lata. Już wtedy
przeczuwałam, że to musi skończyć się dobrze dla literatury. Potem wyszedł
„Dygot”, któremu moi znajomi nie szczędzili zachwytów i jeszcze lepiej przyjęte
„Ślady”, nominowane w tym roku do Nike. Śledziłam to na bieżąco, a jednocześnie
jakoś tak się składało, że książki Małeckiego tylko przechodziły przez moje
ręce do reflektorowych recenzentów. „Dygot” w załęskiej „Biedronce” był jak ukłucie
poczucia winy. </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
A więc „Dygot” – w drodze nad
morze na Nadmorski Plener Czytelniczy i z powrotem, na plaży, w łóżku i na
fotelu. Kiedy już zaczęłam, nie mogłam się oderwać, ani wyjść z podziwu, ani
zdusić w sobie zazdrości. </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Jakub Małecki pisze porażająco
pięknie i to zwłaszcza wtedy, kiedy pisze o sprawach trudnych i okrutnych, o
samotności, wykluczeniu, porażce. Dłonie mimowolnie zaciskają się czytelnikowi
w pięść, gdy czyta o niesprawiedliwości, o tym jak Wiktor-albinos staje się
wiejską klątwą, praprzyczyną wszystkich nieszczęść i jak w swej nadzwyczajnej
wrażliwości próbuje w zamian za wyzwiska, okaleczenia, pogardę dawać tym
ludziom dobro. Nadzwyczajnie portretuje także Małecki wiejskość i
małomiasteczkowość – dla mnie, wychowanej na prowincjonalnych co prawda, ale
wciąż obrzeżach dużego miasta to jednak zawsze do pewnego stopnia egzotyka.
Obcy jest mi wiejski rytm, mentalność, zakres problemów, codzienne wyzwania.
Trudno mi się o nich pisze i pewnie się to nie zmieni tak długo, jak długo nie przeprowadzę
się na jakiś czas do miejsca ograniczonego do kilkuset mieszkańców. A może i
wtedy nie zrozumiem w pełni. </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
W „Dygocie” Małecki nie operuje
wielkimi słowami, prowadzi „zwykłą”, raczej konfesyjną narrację, z której
jednak przebija sens ostateczny: to życie jest najważniejsze. Życie wokół,
ograniczone do zamkniętej, niewielkiej przestrzeni, do garstki ludzi i kilku
powtarzalnych rytuałów codzienności. Historia, przełomowe zdarzenia,
osiągnięcia ludzkości – to wszystko majaki, ledwie zauważalne, gdy trzeba
obsiać pole, wydoić krowę, zarżnąć świniaka. Albo pożyczyć garnitur do ślubu. Owszem,
są wyraźnie zarysowane w tle – okupacja, czasy PRL-u, barwne lata
dziewięćdziesiąte, wreszcie współczesność – ale stanowią one tylko pewne
okoliczności, do których trzeba się jakoś dostosować, nigdy jednak nie
naruszają całego porządku rzeczy. Najważniejsze nieodmiennie wydarza się tu i
teraz, w obrębie intymnej relacją z miejscem – tak urodzenia, jak i śmierci. To
opowieść o nieuchronności, przeznaczeniu, podporządkowaniu fizjologii, emocjom,
ale i namiętności. </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
To mroczna, okrutna proza, piękna
pięknem dzikiego zwierzęcia. Podchodzimy coraz bliżej, chociaż wiemy, że
boleśnie nas zadraśnie. A potem po latach spoglądamy na bliznę i z
rozrzewnieniem wspominamy tamto spotkanie i wszystkie struny, które w nas
poruszyło.</div>
Bernadetahttp://www.blogger.com/profile/15602817043436386519noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-9144696455719944236.post-89268143336927603952017-07-25T13:59:00.001+02:002017-07-25T13:59:44.737+02:00Jesteś szczęśliwy? Wstydź się!<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Czytałam ostatnio „Czyje jest
nasze życie?” – wydaną przez miesięcznik Znak rozmowę Olgi Drendy i Bartłomieja Dobroczyńskiego – książkę
dobrą, wypełnioną cennymi przemyśleniami i trafnymi uwagami, choć jednocześnie
męczącą w swej rozpiętości tematycznej. Ale ja dzisiaj nie o tym.</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Został ze mną po lekturze jeden
wątek i nie daje mi spokoju. Wątek z którym – dodajmy dla porządku –
fundamentalnie się nie zgadzam. </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Oto w rozdziale zatytułowanym
przewrotnie „Kiedy popełnisz samobójstwo?” autorzy podnoszą kwestię
absurdalności naszego istnienia, braku sensu, braku nadziei i poczucia, że
życie generalnie jest pasmem cierpień i udręk. Patronuje im oczywiście
niezawodny w takich okolicznościach Schopenhauer. </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<i>„Mam wrażenie, że ostatnimi czasy świat nie dostarcza zbyt wielu
powodów do trwania, wręcz przeciwnie, trzeba je znajdować z coraz większym
wysiłkiem i desperacją, a coraz częściej pojawia się myśl, że to wszystko nie
ma sensu” </i>– twierdzi Olga Drenda. </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Wtóruje jej Dobroczyński,
odżegnując się co prawda wyraźnie od decyzji o samobójstwie, ale motywując to
etyką „maksymalizacji współczucia i minimalizowania cierpienia” – nasze
samobójstwo mogłoby sprawić naszym bliskim ból, dlatego warto z niego
zrezygnować. </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<i>Mam wrażenie, że ostatnimi czasy świat nie dostarcza zbyt wielu powodów
do trwania… </i>Dziwne to zdanie, zaskakująco naiwne. Jakby czasy mogły w ogóle
być na ogół ludziom przychylne albo – wprost przeciwnie – niesprzyjające. A
jeśli – przyjmując w ogóle taką możliwość – nie są one takie teraz, to kiedy
były? Kiedy ludziom jako ogółowi żyło się lepiej? Kiedy świat nie dawał powodów
do pesymizmu? </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Trudno mi sobie wyobrazić
wiarygodną odpowiedź na to pytanie. </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Zresztą rzecz nie w tym, by ją
znaleźć.</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Świat niewiele ma wspólnego z
naszym szczęściem. Z poczuciem sensu naszego życia. Bo jedno i drugie jest
wewnętrzne, a więc zależy w zasadzie wyłącznie od naszej interpretacji
rzeczywistości. W Racjonalnej Terapii Zachowania, jednym z nurtów psychologii
poznawczo-behawioralnej, który jest mi bliski, istnieje założenie, że wszystko
jest kwestią tego, w jaki sposób myślimy o świecie, to znaczy o rzeczach, które
nas spotykają. One same w sobie nie są pozytywne ani negatywne, to my nadajemy
im taki status swoimi przekonaniami. Takie założenie pozwala relatywnie szybko
zmienić „rzeczywistość” – zmiana sposobu myślenia sprawia, że możemy poczuć się
lepiej. Nie chodzi tu oczywiście o absurdalny optymizm czy udawanie, że pada w
chwilach, gdy ktoś na nas pluje. Chodzi raczej o przyjmowanie rzeczywistości
taką, jaka jest, zwłaszcza wówczas, gdy nie możemy jej zmienić. A przecież
takie sytuacje przynoszą nam zwykle najwięcej bólu i cierpienia.</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
W przeciwieństwie do Olgi Drendy
odnoszę raczej wrażenie, że to nie tyle świat nie dostarcza nam powodów do
radosnego przeżywania swojego życia, co raczej doświadczanie szczęście stało
się czymś nienaturalnym, łatwo podważalnym, przynależnym lekkoduchom, momentami
wręcz wstydliwym. Kiedy mówisz, że jesteś szczęśliwy, powinieneś mieć poczucie winy
wobec tych, którzy szczęśliwi nie są. Kiedy mówisz, że jesteś szczęśliwy, to
znaczy, że nie dostrzegasz wokół siebie spraw, zdarzeń, które powinny budzić
twój niepokój. Kiedy mówisz, że jesteś szczęśliwy, to kusisz los, który za
chwilę się odmieni, aby ci udowodnić twoją krótkowzroczność. Nie ciesz się, nie
zapeszaj, nie wolno. </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
A tymczasem ja nie chcę przeżywać
życia w taki sposób. O ile bliższa jest mi pełna zachwytu i stoickiego spokoju
postawa Michała Cichego, którą tak pięknie opisał w swojej medytacji „Pozwól
rzece płynąć”. Życie jest dla mnie czymś, czego chcę. Chcę – w każdym aspekcie.
Chcę – uwzględniając wszystko złe, co mnie po drodze spotyka, co mnie boli i
dotyka do żywego. Nie chodzi wcale o to, by widzieć tylko to, co dobre. Chodzi
o to, by być gotowym doświadczać wszystkiego z taką samą intensywnością. </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Jestem szczęśliwa, bo budzę się
każdego dnia bez bólu. Bo mam obok siebie kogoś, z kim dzielę wszystkie radości
i smutki. Bo wykonuję pracę, którą lubię, na warunkach, jakie sama sobie ustalam.
Bo mam dom, w którym dobrze się czuję, w którym lubię przebywać. Bo mogę
podróżować. Bo dzień kończę lekturą książki albo dobrym filmem. </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
I oczywiście, ta lista ma swój
rewers. Nie zawsze cieszę się pełnym zdrowiem. Czasem kłócę się z moim mężem,
czasem się nie rozumiemy, czasem trudno nam się dogadać. Czasem padam do łóżka
po kilkunastu godzinach pracy. Czasem ktoś wycofa się ze zlecenia, czasem przez
miesiąc nie odpowiada na wiadomości, czasem czekam na przelew. Czasem nie chce
mi się sprzątać ani gotować. Czasem udany urlop oznacza, że w kolejnym miesiącu
trzeba żyć nieco oszczędniej. Ale to nie oznacza, że jestem przez to mniej
szczęśliwa. </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
To prawdopodobnie tylko jedno
życie. Ani mniej, ani więcej. Określona, chociaż nieznana, liczba dni do dyspozycji.
Za to nieograniczona liczba powodów do radości. Jak choćby ten teraz: siedzę
przy biurku w swoim mieszkaniu, za oknem chmurny lipiec, w filiżance kawa,
telefon milczy, edytor tekstu puchnie od znaków, za chwilę pójdę szykować
obiad, ale jeszcze nie teraz… Teraz jest tu i teraz.</div>
Bernadetahttp://www.blogger.com/profile/15602817043436386519noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9144696455719944236.post-16613907527216800322017-06-16T18:10:00.000+02:002017-06-16T18:10:34.356+02:00Mieszkam na Śląsku, czyli gdziekolwiek<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Jestem człowiekiem morza, myślę sobie tuż po przebudzeniu,
wpatrując się przez szybę w ciężkie, stalowe chmury wiszące nad wejściem do
portu w Gdyni. Kiedyś tego nie wiedziałam, nie miałam przekonania, pociągały
mnie góry, pociągało morze. Teraz wybór jest oczywisty. </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Jestem człowiekiem morza, bo nie ma nic lepszego niż stanąć
nad brzegiem wielkiej wody i wpatrywać się w horyzont. Słuchać jednostajnego
huku przelewających się fal. Pozwolić, by zagłuszyły wszystkie rozbiegane
myśli, by unicestwiły głosy i dźwięki dookoła. Nie ma nic. Tylko morze. </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
A kiedy myślę morze, myśli mi się Bałtyk. Szary, chmurny,
surowy. Zupełnie niekatalogowy. Taki wydaje mi się najprawdziwszy. Nie lubię
lazurowego fałszu Morza Śródziemnego. Pięknego wprawdzie, ale pozbawionego wyrazistości.
I zapachu. A Bałtyk pachnie intensywnie, nawet setki metrów od brzegu, w
mieście, wciska się ten zapach w nozdrza między budkami, w których sprzedają
ryby, gofry i piwo. Zapach silniejszy niż wszystko inne. </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Doceniam fakt, że sezon jeszcze nie w pełni się zaczął, a i
pogoda jest zbyt kapryśna, by przyciągnąć tłumy turystów. Na półwyspie nastrój
niecierpliwego wyczekiwania. Ostatnie szlify, praca do późna, przygotowania na
nieunikniony najazd turystów. Jeszcze kilkanaście dni i wszystko dookoła będzie
wyglądać zupełnie inaczej. A teraz wciąż jest cicho, pusto, dziwnie. To
nieprawda, że turystyczne miasteczka mają swój urok po sezonie. Najpiękniejsze
jest w nich to, co niezmienne: plaża, morze, las, widoki. Reszta ma urok obwieszonego
starymi reklamami pustostanu. Albo wepchniętego w kąt strychu kartonu ze
świątecznymi ozdobami. W każdym turystycznym miejscu kumuluje się bylejakość
będąca najbardziej charakterystyczną cechą polskiej przestrzeni. </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Spaceruję pustymi uliczkami i zastanawiam się czy mogłabym
tu zamieszkać. Tu – nad morzem. Gdziekolwiek. Nie myślę o żadnym konkretnym
miejscu. I nie wiem. Nie czuję się przywiązana do ziemi, nie mam w głowie
żadnego imperatywu, który nakazywałby mi mieszkanie na Śląsku przez całe życie.
Owszem, mówię często o przeszłości, o moich przodkach, o ich losach zamkniętych
na tych kilku kilometrach kwadratowych, które mam wokół siebie, o tym, jaka to
wartość mieszkać w jednym miejscu od ponad stu lat. Ale to wszystko tak
naprawdę rozgrywa się we mnie, nie w przestrzeni. Ci wszyscy ludzie żyją we
mnie i żyją o tyle, o ile użyczam im swojej uwagi i swojej pamięci. Więc równie
dobrze mogą żyć ze mną w jakimkolwiek innym miejscu. </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Przywiązanie do ziemi, do przestrzeni, nadawanie istotności
danemu skrawkowi ziemi zawsze przynosi więcej złego niż dobrego. Sprawia ból i
cierpienie, bo ogranicza wybór. Zamyka. Usidla. Tym, co zatrzymuje mnie w danej
przestrzeni, są zawsze ludzie, nigdy miejsca. I nie wyobrażam sobie, żeby miejsce
miało być dla mnie kiedykolwiek ważniejsze niż ludzie. Dlatego nie rozumiem
małżeństw funkcjonujących na odległość, kredytów na mieszkanie przywiązujących
do danej przestrzeni na trzydzieści lat, ani sporów toczących się o strzęp
ziemi po dziadkach.</div>
<br />
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Więc tak – mogłabym mieszkać nad morzem. Mogłabym mieszkać
gdziekolwiek. A póki co mieszkam na Śląsku i nie ma to żadnego, najmniejszego
znaczenia.</div>
Bernadetahttp://www.blogger.com/profile/15602817043436386519noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9144696455719944236.post-48084576168176355912017-04-01T23:32:00.001+02:002017-04-01T23:32:50.257+02:00Nic nie szkodzi, że to ewangelicy<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Zauważam go, kiedy obchodzę
lapidarium od tyłu. Stoi przy drodze i przygląda nam się uważnie. Czekam w
napięciu, co nastąpi, podczas tylu wojaży po przesiedlonych terenach Górnego
Śląska jeszcze nic nas dobrego nie spotkało ze strony mieszkańców. W najlepszym
wypadku są niechętne spojrzenia, w najgorszym – straszenie i grożenie. Mam
ochotę umknąć jak najszybciej do samochodu. </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Wtedy mężczyzna rzuca w
przestrzeń swoje „dzień dobry”. Odpowiadamy, nie wiedząc jeszcze, co nastąpi
dalej. Czy było to zaproszenie rozmowy czy zaczepka. </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Jednak zaproszenie. Pada
stwierdzenie, że przyjechaliśmy z daleka. Potwierdzamy, wyjaśniamy, że bywamy w
okolicy regularnie. Chwalimy, że trzy lata temu był jeszcze tylko
nieuporządkowany teren starego ewangelickiego cmentarza, a dziś jest
lapidarium. To już coś. Mężczyzna się ożywia, poczuł się dowartościowany.
Opowiada o tym jak uprzątnęli teren, jak zrobili lapidarium. Że teraz na
Zaduszki ksiądz zawsze zachodzi tu z procesją. Że mówi, że nic nie szkodzi, że
to ewangelicy, pomodlić się można. Wspomina, że tych nagrobków jest jeszcze
więcej, w chaszczach na terenie dawnego placu kościelnego. Kościoła
ewangelickiego już nie ma, runął w latach siedemdziesiątych. Grobów poszukamy,
ale nie dzisiaj, dzisiaj jesteśmy tu tylko przejazdem, goni nas czas. </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Mężczyzna wyraźnie nie chce
pozwolić nam odjechać, szuka w pamięci czegokolwiek, co mógłby nam opowiedzieć.
Wspomina jak wyglądał kiedyś cmentarz. Musiał go dobrze zapamiętać, w końcu
patrzył na niego codziennie – jego gospodarstwo stoi naprzeciwko. Opisuje mur i
kute zdobienia, a ja mam dreszcze. Jakby ktoś ożywiał rzeczywistość, którą znam
tylko ze zdjęć i pocztówek. Mówi, że mur zniknął jednej nocy, jeszcze za
Breżniewa. Przyjechali, rozebrali i zapakowali na samochody. I już go nie było.
Tak samo nagrobki. Co lepsze, granitowe, pokradzione. Wywozili kamieniarze,
mówi. Potem je przerabiali. Tutaj też takie są, na cmentarzu, rzuca
nieopatrznie mój mąż. Mężczyzna się obrusza i zaprzecza. U nas nie ma, u nas
takich nie ma. Milczę, choć je widziałam. Niemal wszystkie nagrobki na katolickim
cmentarzu osób, które zmarły w ’45 i ’46 zdobią poniemieckie, ewangelickie
krzyże. Napisy starte i naniesione na nowo, często z błędami, nierówno.
Cmentarny recykling. Milczę, bo to teraz nieważne. Mężczyzna ma swoją prawdę,
my swoją. </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Wybacza nam niezręczność i wraca
do swoich opowieści. Czasem jeszcze tu przyjeżdżają, mówi. Na cmentarz i
zobaczyć domy. Był tu taki jeden w zeszłym roku. Na rowerze przyjechał. Zatrzymał
się gdzieś w Głuchołazach. Trochę rozmawialiśmy. Mówił trochę po polsku, tośmy
trochę pogadali, no bardziej na migi, ale jakoś dało radę. Milknie, a ja ich
widzę. Obu. I wiem, że dla obu musiało to być trudne. Będziemy już jechać,
zaczyna mój mąż, chyba po raz trzeci. Ale mężczyzna udaje, że go nie słyszy. Tutaj,
u mnie przy domu, odkopali w zeszłym roku groby, mówi z pozoru obojętnie, a na
nas robi to spodziewane wrażenie. Zastygamy w napięciu. Razem byli pochowani, ciągnie
dalej, przenieśli ich stąd, gdzieś po Wrocław. Żołnierze, domyślamy się. Resztę
doczytamy później. Siedemdziesięciu niemieckich żołnierzy w zbiorowej mogile. W
tym łowczy w dobrach Plessów w Pszczynie. Przeniesieni na cmentarz wojenny w
Nadolicach. </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Mam ochotę zapytać tego mężczyznę
o tak wiele różnych rzeczy. O to czy wciąż się boi, że wrócą Niemcy i zabiorą
mu dom. O to dlaczego wszędzie wokół jest tak strasznie: brudno, chaotycznie,
odpada tynk, chwieją się okiennice. Dlaczego. To pytanie jest ze mną od trzech
lat, odkąd tu przyjeżdżamy. </div>
<br />
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Ale nie pytam. Wiem, że odpowiedź
i tak nie będzie prawdziwa. W końcu wsiadamy do auta, życzymy sobie miłego dnia
i odjeżdżamy. A mężczyzna patrzy, dopóki nie znikniemy za zakrętem. </div>
Bernadetahttp://www.blogger.com/profile/15602817043436386519noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9144696455719944236.post-31212390490946636382017-03-01T13:29:00.000+01:002017-03-01T13:29:44.594+01:00Pozwól rzece płynąć<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Zima dłuży się nieznośnie, jak co roku powodując wewnętrzną
wściekłość i niezgodę. Bura monochromatyczność odbiera ochotę na cokolwiek, ale
przede wszystkim odbiera nadzieję. Trwam w stagnacji tak samo jak wszystko
dookoła. </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
I naraz pośrodku tego styczniowego marazmu trafia w moje
ręce książeczka-medytacja Michała Cichego. Jakaż piękna jest ta zgodność
charakteru i postawy z nazwiskiem – nie ma przypadków, są tylko znaki. Czytam
łapczywie, haust za haustem, chociaż wiem, że skończy się zbyt szybko – nieco ponad
sto stron, jeden zimowy wieczór, jeden kieliszek wina. </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Czytam pośrodku „tego naszego listopada trwającego do marca”
i nie przestaję go nie znosić, ale otuchy dodaje mi fakt, że ktoś to rozumie,
że ktoś to opisał lepiej niż ja bym zdołała. </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Ale nie o tym jest ta książka. </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Zabieram ze sobą „Pozwól rzece płynąć” (powtarzam ten tytuł nieustannie, jak mantrę, od wielu tygodni), kiedy wyjeżdżam do
Portugalii. W sobie zabieram, bo książka już dawno wędruje pocztą do innego
miasta, w inne ręce. A frazy Cichego zostają ze mną. Są we mnie, kiedy
spaceruję brzegiem oceanu, kiedy zanurzam zęby w delikatnym mięsie ryby, kiedy
wspinam się na szczyt dawno już wygasłego wulkanu, kiedy oddycham słonym
powietrzem. </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<i>Jesteśmy dziećmi szczęściarzy. Naszym ojcem i matką jest szczęśliwy
zbieg okoliczności.<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<i>Poddajemy się światu, poddając się sobie. Zgoda ze światem jest zgodą ze sobą.<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<i>To, co egzotyczne, zaczyna się za rogiem. Rzeczywistość jest wszędzie.<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<i>Zgoda nie oddala nieszczęść, ale otwiera drogę szczęściu.<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
W ostatnich dniach wracam znów do
Máraiego, do jego dzienników i czytam zapiski z 1944 roku. Inny czas, inna
rzeczywistość, inna optyka – i tylko refren ten sam. </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<b>Chcieć mniej. Uczciwie pracować.
Cieszyć się z najprostszych rzeczy.</b></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Tylko z pozoru brzmi to banalnie,
ale wywrócone na nice, przemyślane, przetrawione, wpuszczone do krwioobiegu
staje się trudnym zadaniem. Może najważniejszym, jakie mam. </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Zwłaszcza teraz, kiedy siła
wyższa kpi sobie z moich planów, kiedy przyszło nagle najbardziej elementarne
podporządkowanie, bo kiedy idzie o zdrowie i życie bliskich wszystko inne
naturalnie schodzi na dalszy plan. </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Chcieć mniej. </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Nie zabiegać, nie konkurować, nie
uczestniczyć w wyścigu. Zapomnieć o innych, o ich wymaganiach, oczekiwaniach –
dążyć tylko do tego, co naprawdę potrzebne mnie, a nie komuś innemu. Nie snuć
wielkich planów, lecz znaleźć to, co przynosi szczęście tu i teraz. Chcieć
raczej tego, co niematerialne. Dostrzegać, ile dobrych rzeczy jest wokół.
Zatrzymać się. </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Uczciwie pracować.</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Uczciwie, to znaczy rzetelnie i
sumiennie, robiąc dokładnie to, do czego jest się powołanym. Nie rozmieniać się
na drobne, ale i nie zapracowywać się w imię przyszłego świętego spokoju. Ważyć
wszystko tu i teraz. Pracować, by zaspokajać potrzeby, a nie wynajdować coraz
to nowe. Pisać, czytać, pisać. Bez wymówek. </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Cieszyć się z najprostszych
rzeczy.</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Mieć na to czas, by rano w
spokoju wypić kawę, by nie zrywać się w nerwowym pośpiechu z łóżka. Umieć
zawiesić pracę na czas wspólnego przygotowywania posiłku. Mieć w sobie tę
stanowczość, by wieczorem powiedzieć „dość pracy na dziś”. Odpoczywać bez
poczucia winy. Więcej, jeszcze więcej rozmawiać. Więcej czytać. Kończyć dzień
raczej z kieliszkiem w dłoni niż z telefonem. </div>
<br />
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Tylko tyle. Aż tyle. </div>
Bernadetahttp://www.blogger.com/profile/15602817043436386519noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9144696455719944236.post-24558786080501854122017-02-09T12:31:00.000+01:002017-02-09T12:31:57.436+01:00Medytacje na środku Atlantyku<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Znaleźć się na środku Atlantyku, tak przyjemnie daleko od
wszystkich codziennych spraw.</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
A właściwie: wrócić.</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Właśnie tak o tym myślę, bo coś tutaj zostawiłam, kiedy wyjeżdżałam
rok temu. I to coś o sobie intensywnie przypomniało, gdy wczoraj wysiadałam na
lotnisku. </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Spokój. Tak rozległy jak przestrzeń dookoła.</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Spokój obmywający wszystko od pierwszej chwili, od
pierwszego haustu oceanicznego powietrza, od pierwszego zanurzenia wzroku w
soczystej zieleni dookoła.</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Wieczór i poranek. </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Poczucie, że uczestniczy się w zupełnie innym życiu. Prostszym
i wolniejszym. Dobrym życiu o nieskomplikowanym rytmie. Takim, który nigdy nie
może się znudzić.</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Radość z najbardziej elementarnych czynności jak spacer
wzdłuż portu, zakupy o poranku, śniadanie na balkonie z widokiem na miasto, podczas
gdy poniżej ludzie bez pośpiechu załatwiają ważne sprawy: pozdrawiają się z
uśmiechem, wymieniają najnowsze plotki, otwierają swoje sklepy, wypijają kawę w
maleńkich naparstkach zamiast filiżanek. </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Radość, gdy w sklepie uda się porozumieć w tym dziwnym
szeleszczącym języku, którego kojące dźwięki nigdy nie wznoszą się zbyt wysoko
ani nie wybrzmiewają zbyt głośno. </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Radość na widok pełnej dostojeństwa wulkanicznej sylwetki
kościoła São Martiz. Jakby jego niewzruszone trwanie tutaj zapewniało
bezpieczeństwo wszystkim, którzy znajdą się w jego cieniu. Także mnie, która niespiesznie
wędruję wzdłuż jego fasady, mijając wychodzące z porannej mszy kobiety. Unoszą
ze sobą ledwie wyczuwalną woń kadzidła i chłodu starych murów. </div>
<br />
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Jutro do nich dołączę, obiecuję sobie. </div>
Bernadetahttp://www.blogger.com/profile/15602817043436386519noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9144696455719944236.post-38478554845151272242017-01-13T13:20:00.000+01:002017-01-13T13:20:22.964+01:00O cierpliwości i portugalskich zmaganiach<div style="text-align: justify;">
Jestem zmęczona.</div>
<div style="text-align: justify;">
Nowy rok zaczął się zupełnie nie tak, jakbym tego chciała.</div>
<div style="text-align: justify;">
<b>Sprawy, które od nas nie zależą, niejednokrotnie wymagają od nas najwięcej: cierpliwości i pogodzenia się z wydarzeniami, bez względu na to, jakie będą. </b></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Otuchą napawa mnie jedynie fakt, że za kilkanaście dni wsiądę do samolotu i przez chwilę będę mogła żyć zupełnie innym życiem. Dobrym, portugalskim życiem, wyrażanym w tajemniczym, szeleszczącym języku – przekleństwie każdego nowicjusza. Potykam się w nim raz po raz, portugalskie słówka nie chcą się układać posłusznie w zdania, wciąż wypierają je bardziej dźwięczne, wypływające z otchłani pamięci włoskie frazy. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
A jednak powtarzam, z uporem. I nie wiem właściwie, po co mi to wszystko, na krańcu Europy w zupełności wystarcza angielski i jako-takie rozeznanie w językach romańskich. Przecież byłam, przecież wiem. Nawet na środku Atlantyku, na tych śmiesznych dziewięciu zapomnianych, na wpół wyludnionych wysepkach wystarcza znajomość angielskiego. A jednak powtarzam. Przypominam sobie, układam zdania nieprawdziwe i niepotrzebne. Dlaczego?</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Z szacunku. Do tego smutnego, choć żyjącego w nieustannym blasku słońca narodu. Do ich przydymionej melancholią pogody ducha. Bo chcę być tego częścią, chcę choć trochę do tego życia należeć. Bo czym innym jest <i>coffee</i>, czym innym <i>espresso</i>, a czym innym portugalska <i>bica</i> – tak krótka i przenikliwa jak dźwięk wymawianego słowa. Bo mówiąc <i>descansar</i>, wypoczywa się inaczej. Bo nie wszystko da się przetłumaczyć – wie to każdy, kto próbował ubrać w obce słowa <i>saudade</i>.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<i>Porque o meu desejo para os Açores, para tranquilidade e vazio deles é compreensível apenas em Português.</i></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Więc składam z trudem wyrazy i czekam.</div>
<div style="text-align: justify;">
A może powód jest zupełnie inny? Lubię rozumieć, lubię tę dziwną ulotną przynależność do czegoś obcego, nie-mojego. Lubię to uczucie, gdy otwiera się przede mną coś dotychczas niedostępnego. Radość z faktu, że stało się to dla mnie zrozumiałe.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
To także nieprawda.</div>
<div style="text-align: justify;">
<i>„mieć w ustach tyle języków/ i w żadnym nie być wystarczająco mądrym”</i>, pisał w swoim wierszu Tomasz Pietrzak. To tylko pogoń za zrozumieniem.</div>
<div style="text-align: justify;">
Jestem. Mam w głowie frazy angielskie, włoskie, portugalskie, polskie, śląskie.</div>
<div style="text-align: justify;">
Mam tyle języków, a wciąż brakuje mi słów, by opisać rzeczywistość. </div>
Bernadetahttp://www.blogger.com/profile/15602817043436386519noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9144696455719944236.post-48097716386442914362016-12-14T11:01:00.001+01:002016-12-14T11:01:45.436+01:00Wojna się nie skończyła | "Pospół" Tomasza Pietrzaka<h3 style="text-align: justify;">
Czasem najwięcej widać tam, gdzie nikomu nie chce się
spoglądać. </h3>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Zjeździliśmy już z A. Górny Śląsk niemalże wzdłuż i wszerz.
<b>Zaglądaliśmy do ruin kościołów, przedzieraliśmy się przez zachwaszczone
cmentarze, oglądaliśmy smutne resztki pałaców. </b>Widzieliśmy pamiątkowe obeliski
z I i II wojny światowej, wypełnione zbyt obficie nazwiskami poległych. Czasem
zniszczone, powycierane, czasem – zadbane i odnowione. Dwa czy trzy razy
natrafiliśmy na pomnik poległych w wojnie francusko-pruskiej. </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Bardzo często w tym dziwacznym zwiedzaniu towarzyszyły nam
cudze spojrzenia. Ukradkowe, zza firanki, przez ramię, z bezpiecznego dystansu,
nad płotem. <b>Nigdy nie były życzliwe. </b>Czasem bardziej zlęknione, czasem pełne
wrogości. Ileż to razy byliśmy obcymi na swojej własnej ziemi. </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<h4 style="text-align: justify;">
<b>Bo wojna się nie skończyła. </b></h4>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Wojna zapisana jest w lęku przekazywanym z pokolenia na
pokolenia, w niechęci, ostrych kategoriach „swój versus obcy”, w
przemilczeniach, poczuciu krzywdy, żalu. W tym co nienazwane, wyparte, ukryte. </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://4.bp.blogspot.com/-U_mN1Ct0twk/WFEXbyN3lMI/AAAAAAAAJL4/rfNiMPmfg_E1IID__DxdpVDpp_TLwrvjwCLcB/s1600/pospol1.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="426" src="https://4.bp.blogspot.com/-U_mN1Ct0twk/WFEXbyN3lMI/AAAAAAAAJL4/rfNiMPmfg_E1IID__DxdpVDpp_TLwrvjwCLcB/s640/pospol1.jpg" width="640" /></a></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
A teraz ktoś napisał o tym książkę. Zamknął te doświadczenia
w kilkudziesięciu bolesnych, ale i boleśnie pięknych wierszach. <b>Tomasz Pietrzak
opublikował właśnie swój tom „Pospół”, za który jestem mu niezwykle wdzięczna. </b></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<i>Opowiadam mu<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<i>o tym, co sam ledwo
pamiętam<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<i>z czyjejś obolałej
pamięci i słów<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
pisze Pietrzak w pierwszym wierszu „Klechdy” – i staje się
to mottem wszystkiego, co następuje potem. Autor nie opowiada przecież własnych
przeżyć, dopuszcza do głosu tych, którzy od dziesiątek lat milczą (<i>Milczenie nie jest złotem, jest wstydem.</i>),
tworzy opowieści ze strzępków zdań, intuicji, gestów. </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<i>Prawdziwe piekło <o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<i>Drzemie płytko,<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<i>A drzwi do niego wiodą<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<i>Przez pijane usta
wuja. <o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
I chociaż prawda jest niepoznawalna, bo minęło tak wiele
czasu, bo pamięć zniekształca, wypacza, zawodzi – to wydaje się niezwykle
ważne, by się zatrzymać, poznać, spróbować zrozumieć. Zwłaszcza teraz, gdy
sprzeczność goni sprzeczność, a <b>na bazie tamtych nieprzepracowanych lęków
buduje się nowe antagonizmy. </b></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<b><br /></b></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://2.bp.blogspot.com/-hrn7Oh_nvRA/WFEYf5tu-YI/AAAAAAAAJMA/6i6EJ9MkYpwhc6eZY3aBYScjwop8IfJEgCLcB/s1600/pospol4.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="422" src="https://2.bp.blogspot.com/-hrn7Oh_nvRA/WFEYf5tu-YI/AAAAAAAAJMA/6i6EJ9MkYpwhc6eZY3aBYScjwop8IfJEgCLcB/s640/pospol4.jpg" width="640" /></a></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<b><br /></b></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<i>Rusa trzeba
nienawidzić/ jak szczura, jest gorszy od Niemca – </i>tak uczyła babka, jak
pisze narrator. Lata minęły, a lekcja przyjęła się dobrze jak żadna inna.
Nienawidzą więc: Rusków, Niemców, Ukraińców, Żydów. Wszystkich, których
napotkali na swojej drodze. Wypierając się własnej historii, przeszłości,
pamięci miejsc – tworzą się narodowe mity, nacjonalistyczne brednie, kłamstwa
chroniące przed bezbronnością. </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
A autor pyta – bezczelnie niemalże, obrazoburczo:</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<i>Ilu z nas wcale nie
jest z zachodu,<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<i>a ze wschodu? Były
przecież dzikie tumany kurzu,<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<i>Które przewalały się
przez pola i wiatropylne łona. <o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
O tym się nie mówi. O wielu rzeczach się nie mówi. O zbyt
wielu rzeczach się nie mówi. <i><o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://1.bp.blogspot.com/-k0qLXi-4IWw/WFEXbirLsRI/AAAAAAAAJLw/Wc2Me6nFJV8nlsIaeMlfU8OokudKa-XvACEw/s1600/pospol3.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="426" src="https://1.bp.blogspot.com/-k0qLXi-4IWw/WFEXbirLsRI/AAAAAAAAJLw/Wc2Me6nFJV8nlsIaeMlfU8OokudKa-XvACEw/s640/pospol3.jpg" width="640" /></a></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Zazdroszczę Pietrzakowi tej niezwykłej zdolności: w kilku
zaledwie zdaniach, w kilkunastu słowach zamykać sens przeżycia drugiego
człowieka. Z szacunkiem, nie pobieżnie – docierając do samego sedna. </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<i>Chciałbym już nie żyć
życiem babek, </i>pisze w jednym z wierszy. I ja wiem, że to przekleństwo. <b>Ale
ktoś musi, Tomku. Ktoś musi. </b>Zwłaszcza, że tych, którzy chcą pytać o prawdę na
temat przeszłości, a nie wymyślać ją na nowo, jest coraz mniej. </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<i>Tomasz Pietrzak, Pospół, Instytut Mikołowski, Mikołów 2016. </i> </div>
Unknownnoreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-9144696455719944236.post-15121438175677058762016-10-20T19:02:00.000+02:002016-10-20T19:02:19.177+02:00Peaky Blinders mają konkurencję! | „Król” Szczepana Twardocha<h3 style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 14pt;">Szczepan
Twardoch stworzył powieść gangsterską, mroczną i na wskroś męską, o ile
oczywiście założymy, że bycie mężczyzną oznacza opowiedzenie się po stronie
siły, przemocy, wulgarności i seksu. Ja mam co do tego wątpliwości, ale
Twardoch najwidoczniej nie, dlatego spotkanie z Jakubem Szapiro musi się
skończyć naszym upadkiem na deski.</span></h3>
<div>
<span style="font-size: 14pt;"><br /></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://2.bp.blogspot.com/-Fmv5FjF1fbs/WAj33ITNusI/AAAAAAAAJIs/nWXQzIVrch8-6k73zVqLwp6qfnk1u_WxgCLcB/s1600/DSC_0030.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="424" src="https://2.bp.blogspot.com/-Fmv5FjF1fbs/WAj33ITNusI/AAAAAAAAJIs/nWXQzIVrch8-6k73zVqLwp6qfnk1u_WxgCLcB/s640/DSC_0030.JPG" width="640" /></a></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Widzę go: w szytym na miarę garniturze od Zaremby, w
lśniących butach od Kielmana i z nienagannie przystrzyżonymi włosami. Ma twarz
Ciliana Murphy’ego, ale o tym później. <b>Jakub Szapiro, żydowski bokser z klubu
Makabi, elegant, którego wielbi warszawska ulica.</b> Zwłaszcza ta z okolic
Nalewek. To człowiek Kuma Kaplicy – gangstera wzbudzającego przemieszany z
podziwem strach zarówno w Żydach, jak i Polakach. Człowiek, dodajmy, od brudnej
roboty. Jak wygląda fabuła gangsterskiej powieści łatwo można się domyślić,
dlatego o tym najmniej mam ochotę pisać.</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<i>„Dookoła ringu zgromadziły się dwie Warszawy mówiące dwoma
językami, żyjące w osobnych światach, czytające inne gazety i darzące się
nawzajem w najlepszym razie obojętnością, w najgorszym – nienawiścią, a zwykle
po prostu pełną dystansu niechęcią, jakby mieszkały nie ulica w ulicę, tylko
rozdzielone oceanem”</i>, pisze Twardoch na pierwszych stronach powieści. <b>I ta
opozycja polskości i żydowskości, tego, co nasze, a co ich, jest osią całej
narracji.</b> Jedno od drugiego zostaje oddzielone grubą krechą, którą tylko
nieliczni – jak Kum Kaplica czy Szapiro – mają odwagę (czy raczej czelność)
przekraczać. W tę i we wtę.</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<h4 style="text-align: justify;">
<b>Pod gradem ciosów</b></h4>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Powieści Twardocha zawszy były mocne, zawsze męskie w
sposobie odczytywania historii i sposobie postrzegania rzeczywistości, ale
„Król” w swojej brutalności i wulgarności sięga o wiele dalej. I nie uzasadnia
tego ani profesja głównych bohaterów, ani historyczne realia, ani tym bardziej
literacka konwencja. <b>Agresja w „Królu” nie służy niczemu poza przyjemnością z
jej opisywania.</b> Brutalne sceny pojawiają się raz po raz, nieprzerwanie, bez
wytchnienia, na swój sposób więc nużą, o ile znużyć może coś tak okrutnego, co
wywołuje jednocześni obrzydzenie i mdłości.</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://1.bp.blogspot.com/-2AYmlr8Ce34/WAj33hQ5ogI/AAAAAAAAJI0/8upAH4JXOX0ZVoBhAUg_U-ftaiddTq9sgCEw/s1600/DSC_0028.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="424" src="https://1.bp.blogspot.com/-2AYmlr8Ce34/WAj33hQ5ogI/AAAAAAAAJI0/8upAH4JXOX0ZVoBhAUg_U-ftaiddTq9sgCEw/s640/DSC_0028.JPG" width="640" /></a></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Podobnie okrutnie traktowane są w „Królu” kobiety. Nie tylko
(co zrozumiałe) przez bohaterów powieści, ale przede wszystkim przez Twardocha.
<b>Kobiety nie są pełnokrwistymi bohaterkami, równorzędnymi znaczeniowo
partnerkami mężczyzn. Są zaledwie gadżetem, dodatkiem, tłem.</b> Istnieją tylko w
tych momentach, kiedy ich obecność uzasadnia towarzystwo mężczyzny. A to
przecież nie pierwszy taki przypadek – z każdą kolejną książką ten dziwny
niedostatek w twórczości Twardocha staje się coraz bardziej widoczny i
drażniący. Jakby sam autor kobiet nie rozumiał i – co ważniejsze – wcale nie
starał się ich zrozumieć; jakby w ogóle nie obchodziły go ich motywacje, wartości,
sposób myślenia, cały wewnętrzny świat. </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<b>Kobiety w „Królu” są matkami, żonami, kochankami – ale nigdy
kobietami. </b>Budowane są wyłącznie na zasadzie prostej opozycji względem
mężczyzn, a zatem muszą być słabe – tak jak mężczyźni są silni, muszą być bierne
– tak jak oni są aktywni i muszą być niewidzialne, bo całą scenę zajmują oni – panowie
swego losu. </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<h4 style="text-align: justify;">
<b>Niczego nie można być
pewnym</b></h4>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Opowieść, wyznaczana rytmem wzwodów, skoków adrenaliny i
urażonej dumy staje się z czasem nieco monotonna. <b>Próbowałam więc czytać
„Króla” inaczej, szukać w nim jakichś uniwersalnych prawd</b>, bo przecież
Twardochowi nie sposób odmówić bycia sprawnym komentatorem rzeczywistości.
Dlatego odłóżmy na bok gangsterską opowieść, porzućmy opozycję Polacy-Żydzi,
kobiety-mężczyźni, bo jest w „Królu” coś więcej, czego nie widać na pierwszy
rzut oka. </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Poza wszystkim innym, „Król” to książka o pamięci, czy
raczej o jej braku – <b>o nieuzgadnialności wspomnień, które wyślizgują nam się z
rąk i za każdym razem okazują się inne. </b>Historię przekazuje nam Mosze Inbar,
czy w zasadzie Mojżesz Bernsztajn, syn zamordowanego przez Szapirę sklepikarza.
Ale czy możemy ufać jego słowom, skoro raz po raz wspomnienia rozmywają się i
powracają jak mantra frazy „a może źle to wszystko pamiętam”, „a może wcale tak
nie było, może mnie tam nie było”. To pytanie także do nas: czego możemy być
pewni na temat swojej przeszłości?</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://1.bp.blogspot.com/-XD2P0MA7SNQ/WAj33SBOL_I/AAAAAAAAJIw/GX6MMrhv6vsUbfeLvLOfNXdGzE75FOXSwCEw/s1600/DSC_0032.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="424" src="https://1.bp.blogspot.com/-XD2P0MA7SNQ/WAj33SBOL_I/AAAAAAAAJIw/GX6MMrhv6vsUbfeLvLOfNXdGzE75FOXSwCEw/s640/DSC_0032.JPG" width="640" /></a></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Twardoch poprzez wspomnienia Bernsztajna pokazuje, jak
<b>przerażającą nieciągłością odznacza się nasze życie.</b> To przerywana linia, w
której jednak nijak nie da się tych przerw wskazać, pokazać „o tu, kończy się
moje bycie chłopcem, a zaczyna bycie mężczyzną”, albo „tutaj jeszcze byłem
wrażliwy na ludzkie cierpienie, a od tego momentu zobojętniałem”. Nie sposób
myśleć o sobie z przeszłości inaczej jak o obcym człowieku. I tak samo
odwrotnie – również w przyszłości czeka na nas jakiś obcy ja. </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
W opozycji do tego stawia Twardoch przedmioty, do których
zawsze miał słabość. Konkretne, opisywalne za pomocą parametrów: ceny,
wymiarów, ciężaru, kształtu, przeznaczenia. Te detale, rzeczy materialne nie są
w „Królu” wyłącznie dekoracją – to one są ładunkiem sensu, jedyną pewnością. <b>Ufać
można jedynie przedmiotom – nie ludziom</b> – ponieważ przedmioty są niezmienne,
nie podlegają nastrojom ani zniekształceniom pamięci.</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<h4 style="text-align: justify;">
<b>Gdzie się kończy
bycie mężczyzną?</b></h4>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
„Król” to także – nie dajcie się zwieść – opowieść o
tożsamości. <b>O byciu mężczyzną i o lęku przed tym, kiedy mężczyzną przestaje się
być. </b>Czy ma to miejsce w chwili, gdy po raz pierwszy tracisz czujność? Gdy
okazujesz litość? Gdy mimo obecności pięknej kobiety w łóżku już ci nie staje?
A może gdy zapominasz, kim jesteś? Czy starość ma płeć, pyta Twardoch, i – jak
się domyślacie – nie znajduje odpowiedzi.</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
To też opowieść o tworzeniu siebie. Świadomym wybieraniu
elementów, z których budujemy własny obraz. <b>O etniczności, która nas
determinuje, ogranicza, ale może też być świadomie przekroczona</b>, a więc
odrzucona, i na powrót wybrana, jak ma to miejsce w przypadku żydowskości
Szapiry. A może i śląskości Szczepana Twardocha, bo przecież wszystkie
fragmenty „Króla”, którego tego dotyczą, brzmią nad wyraz znajomo. </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://1.bp.blogspot.com/-YdkQe-RXboY/WAj32xWTd7I/AAAAAAAAJIo/Oi0gJ4l-Q8gRcGGHybZ0sLgwIT56EcdJACEw/s1600/DSC_0029.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="424" src="https://1.bp.blogspot.com/-YdkQe-RXboY/WAj32xWTd7I/AAAAAAAAJIo/Oi0gJ4l-Q8gRcGGHybZ0sLgwIT56EcdJACEw/s640/DSC_0029.JPG" width="640" /></a></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<br />
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Widzę go: w szytym na miarę garniturze od Zaremby, w
lśniących butach od Kielmana i z nienagannie przystrzyżonymi włosami. <b>Ma twarz
Ciliana Murphy’ego, bo w „Królu” nie brakuje subtelnej, ale jednak wyczuwalnej
inspiracji Peaky Blinders.</b> A może to czasy były tak samo złe w Zjednoczonym
Królestwie i w II Rzeczypospolitej? Nie mnie osądzać, dość powiedzieć, że po
przeczytaniu „Króla” zostaje w głowie podobny klimat, wrażenie. Nie zostają
jednak w pamięci żadne frazy. To raczej nie materiał na Nike, ale na Emmy – kto
wie?</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<i>Szczepan Twardoch: Król, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2016.</i></div>
Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9144696455719944236.post-11580715599122112982016-10-03T18:34:00.001+02:002016-10-03T18:39:29.655+02:00Fałszywe koncepcje | Emil Cioran „O Francji”<h3 style="text-align: justify;">
<b>Wydanie eseju Emila
Ciorana „O Francji” to prawdziwy skandal, a jego czytanie jest co najmniej
niestosowne, jeśli nie wręcz nieprzyzwoite. Z każdą kolejną stroną mamy
świadomość, że przekroczyliśmy granice prywatności i nie uszanowaliśmy prawa
autora do autocenzury. I właśnie dlatego lektura „O Francji” wywołuje rumieńce
– oczywiście intelektualne!</b></h3>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://4.bp.blogspot.com/-Wot2fFvNQAk/V_KII4lCFtI/AAAAAAAAJE4/dRK4HDZHv7QOSgAs6Q_EbpMxGMByZU-pgCLcB/s1600/cioran1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="426" src="https://4.bp.blogspot.com/-Wot2fFvNQAk/V_KII4lCFtI/AAAAAAAAJE4/dRK4HDZHv7QOSgAs6Q_EbpMxGMByZU-pgCLcB/s640/cioran1.jpg" width="640" /></a></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Esej poświęcony Francji – jeden z ostatnich tekstów autora
napisanych po rumuńsku – powstał w szczególnym momencie. <b>Pisany w latach
1941-42 był odpowiedzią „na gorąco”</b> na wydarzenia, które miały wówczas miejsce
w Europie. Okupacja Francji, powolny proces rozpadu dawnego porządku, dominacja
niemiecka były dla Ciorana prawdziwą traumą. Tym większą, że właśnie we Francji
odnalazł w 1937 roku swój dom. </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<h4 style="text-align: justify;">
<b>Łamiąc zakaz</b></h4>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
„Koncepcje fałszywe – rozważania błędne – Wszystko trzeba
przerobić pod innym kątem. – Owoc niedostatecznie przemyślanej melancholii. (…)
<b>Zbiór tez przesadnych i chorobliwych</b>”, napisał później na rękopisie eseju.
Dlatego też za życia autora nigdy nie został opublikowany. I jeśli zaglądamy do
niego dzisiaj – z ogromną ciekawością – to nie wolno nam ani na chwilę
zapomnieć o tej ważnej adnotacji. Nie wolno nam przypisać Cioranowi słów,
których nigdy nie zapisałby na chłodno, po dogłębnym przemyśleniu.</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Nie odbiera to jednak jego esejowi wartości. Zwłaszcza, gdy
popatrzymy nań poprzez ten emocjonalny, „gorący” pryzmat. Cioran jest głosem
tysięcy osób, które w wojennej rzeczywistości tracą swój dom, kulturę, tradycję,
punkt odniesienia. <b>To głos intelektualisty, który nie godzi się na duchowe
zgliszcza</b>, które zostawia po sobie wojna. Te materialne łatwiej odbudować,
duchowy porządek tamtych czasów nie wróci już nigdy.</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<h4 style="text-align: justify;">
<b>Niecelnie, ale
boleśnie</b></h4>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Cioran ma tego pełną świadomość i stąd jego ból, wściekła
bezradność, która każe mu pisać słowa okrutne, nieprawdziwe, która <b>każe używać
słów, które mają zdeprecjonować, obrazić, zranić</b>. Niemcy są więc w oczach
Ciorana narodem pozbawionym smaku i umiaru, niezdolnym do formułowania celnych
myśli, cierpiącym na brak geniuszy, barbarzyńskim i prymitywnym. Mają co prawda
swoje gotyckie katedry, mają wzniosłą muzykę, ale to – zdaje się – raczej
wyjątki od reguły.</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Co innego Francja. Francja, która według Ciorana jest krajem
najbardziej harmonijnego rozwoju, bezpośrednim spadkobiercą geniuszu antycznej
Grecji, krajem spełnienia, dobrego smaku, geniuszu i łagodności. „Kraj
uszczęśliwiony własną przestrzenią, o wyrazistej osobowości geograficznej,
udany nawet w aspekcie fizycznym”. <b>Francja zbudowana słowami Ciorana jest
duchową i intelektualną Arkadią</b>, kolebką doskonałości i światłem dla całej
Europy.</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<h4 style="text-align: justify;">
<b>Przeciw nacjonalizmom</b></h4>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
A jednak nawet pośród tej dziwnej, uproszczonej,
nieprawdziwej narracji – której śmieszności i irracjonalności jest przecież
Cioran <i>post factum </i>świadom – <b>zdarzają
mu się<i> </i>przemyślenia nadzwyczajne</b>,
takie, do jakich przyzwyczaił nas w innych swych pracach. Zwłaszcza w
miejscach, gdzie krytykuje nacjonalizm (sic!), jego myśli osiągają niezwykłą
jasność i przenikliwość. Pisze:</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<blockquote class="tr_bq" style="text-align: justify;">
„Każdy [kraj] dopracowuje się pewnego zasobu błędów zwanych
wartościami, które kultywuje, łączy w grupy i puszcza w obieg oraz którym
nadaje ważność”.</blockquote>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
I w innym miejscu:</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<blockquote class="tr_bq" style="text-align: justify;">
„Miłość do kraju to coś najmniej duchowego, co tylko być
może, to uczuciowa ekspresja biologicznej solidarności. Nic tak nie uraża
inteligencji jak patriotyzm. Wysubtelniający się duch wypiera przodków z krwi i
wymazuje z pamięci zew owego skrawka ziemi, który fanatyczne iluzje ochrzciły
mianem ojczyzny”. </blockquote>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<h4 style="text-align: justify;">
<b>Po dwóch stronach
barykady</b></h4>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
I choćby z powodu tych zdań, wdzięczna jestem tym, którzy
przeciwstawili się woli autora i doprowadzili do publikacji eseju „O Francji”.
Geniusz, choć zaślepiony, wciąż pozostaje geniuszem.</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<b>Po lekturze myślę dużo o gniewie, o jego destrukcyjnej sile</b>.
O tym, że odbiera trzeźwość myślenia – nawet gdy mowa o tak wybitnym umyśle jak
Cioran. I o Jüngerze, który w czasie gdy powstawał esej rumuńskiego myśliciela,
spisywał w Paryżu swoje dzienniki. <b>Dwa głosy, z dwóch stron barykady.</b> Jeden
spokojny, wyważony, chłodny niczym chirurgiczna stal. Drugi pełen ognia,
rozgoryczony, wściekły tak, jak wściekła może być wyłącznie bezradność.</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Oba mówiące coś ważnego o ludzkiej kondycji. </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<br />
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<i>Emil Cioran: O
Francji, wyd.Wydawnictwo Aletheia, Warszawa 2016. <b><o:p></o:p></b></i></div>
Unknownnoreply@blogger.com0